Ktoś spowiada się z śmierci bliskiej osoby, ktoś realizuje film "Tatarak", ktoś przeżywa w nieświadomości swoje ostatnie dni i przeżywa zachwyt młodością dla której śmierć to pozornie egzotyczna, bo odległa, przyszłość.
Nieśpieszna (leniwa), chaotyczna zabawa formą i treścią poruszająca poważny, bolesny temat to za mało by zdobyć widza. Nieśpieszna (leniwa), chaotyczna zabawa formą i treścią poruszająca poważny, bolesny temat to wystarczająco by wzbudzić u widza niesmak.
Dokładnie tak, w pełni przemyślana i pośpieszna zgoda. Ten film to rodzaj bredzenia o umieraniu na poziomie ekshibicjonizmu prasowego Krystyny Jandy. I taki jest efekt: para-kino, nierówne, słabo zagrane, niewciągające, niedotyczące, poprzeplatane banalnymi monologami.
I jeszcze coś na koniec, bo szkoda o tym filmie pisać i go pamiętać, nawet przed 5:00 rano. Na prawdziwe wyżyny, tzn. zręczną opowieść o poważnym temacie, przemyślaną zabawę formą i treścią, wzniósł się M. Koszałka w dokumencie "Istnienie" z metafizyczną (jak zawsze) muzyką Koniecznego.
A że aktor? A że mąż aktorki? A że przyjaciel reżysera? A kogo to obchodzi?