Do połowy miałem wrażenie, że oglądam sprawnie zrealizowany dreszczowiec a tu nagle niespodzianka, która zmusza do spojrzenia na to wszystko jeszcze raz.
SPOJLER
Zaskakujący zwrot akcji powoduje, że widz przestaje postrzegać Chigurha jako doszczętnie zepsutego socjopatę, który nagle okazuje się być symbolem siły, przychodzącej bez zapowiedzi, aby rozliczać ludzi z ich czynów. Chigurh jest niczym śmierć z kosą (symboliczny pistolet pneumatyczny). Nikt nie zna dnia ani godziny jej przybycia. Kto nie jest gotowy, ten zaprzepaścił swoje życie. Moss z kolei przestaje być kozakiem w stylu Bruce'a Willisa, któremu widz kibicuje przez pierwszą połowę filmu, a staje się chciwym degeneratem, symbolem upadku moralnego ludzi, usiłującym uniknąć konsekwencji swojego wyboru. Okazuje się, że jedyny zdecydowanie pozytywny bohater tej opowieści to Bell, mający świadomość, że ten kraj/świat nie jest już dla niego.