Dobrze że filmy są coraz lepsze wizualnie, gorzej że filmy w których występuje tzw. przerost formy nad treścią osiągają najlepsze wyniki finansowe. Mieliśmy niedawno w kinach premierę filmu 2012, filmu pustego, w którym oprócz efektów specjalnych nie było nic. Oczywiście jeśli miałbym obiektywnie oceniać Transformers to powiedziałbym to samo lecz moim zdaniem jest to film o wiele bardziej urokliwy niż 2012. Debilizm fabuły i scenariusza w transformers przyprawia mnie o uśmiech, w dodatku mamy tutaj dobrze wyposażoną Megan Fox a nie płaską Thandie Newton, poza tym powiedzmy sobie szczerze: jeżeli chodzi o efekty to "bajka o robotach" MIAŻDŻY bajkę o końcu świata. Mniej patosu to też zaleta transformersów. Moralizujące przemowy w 2012 były tak żenujące, że musiałem po prostu odwracać głowę od ekranu.
Czy twórcy zaczęli za bardzo podniecać się wybuchami i totalnymi rozpierduchami? Czy może po prostu zmieniły się oczekiwania widzów? Jak to się dzieje, że w latach siedemdziesiątych ludzie zasuwali do kina na Ojca chrzestnego a dzisiaj na Transformers albo 2012? Czy życie w dzisiejszym świecie jest na tyle ciężkie że przeciętnemu człowiekowi nie chce się myśleć nad żadnym filmie w kinie po ciężkim dniu pracy i w efekcie wybiera typowy odmóżdżacz?
Mimo pozytywnych słów napisanych przeze mnie na początku na temat transformerów, osobiście tęsknie za czasami kiedy w kinach leciał Forrest Gump- kino mądre i nie nużące, w którym efekty specjalne są na tyle realistyczne że prawie w ogóle ich nie widać(!) albo Terminator- kino akcji, nie pozbawione fabuły zmuszającej do myślenia, itd.