z cyklu: widzimy audio, słyszymy video.
sztuka formułowania zbawiennych nadznaczeń na pierwszych korelacjach aus der breslau z poetycką narracją agnieszki wolny-hamkało.
ładunek poetycki w audioskrypcji zaklęty jest niezaprzeczalny, jakkolwiek dość późno odsłania wszystkie karty. zaczyna się klasycznie, zgoła niewinnie, od prostych zapercepowań oddolnych czynności dnia codziennego z przełożeniami na wymiar prywatny - a zarazem taki, który jest wspólny wszystkim
(moje ólóbione to: język psa jest zawsze taki szorstki, a nos ma jak kulka od dezodorantu. kiedy coś wylizuje z ręki, to ta kulka tak śmiesznie jeździ po skórze na dłoni.)
kończy istnym tsunami, to jest: kiedy płyty tektoniczne planety osuwają się pod nogami, a spiętrzenie emocji wchodzi w ekstremy, autorka zmienia trajektorię opisu - przenosi go w wymiar symboliczny. intensyfikacja przeżyć sprawia, że chcąc dalej prowadzić narrację, musimy zakontynuować przy pomocy metafory. to nie złagodzenie, a zrównoważenie naczynek połączonych, coś jak estetyka tekstów z multiwersum czarnej Siekiery - radzenie sobie z tymi samymi problemami z jakimi radzili sobie inni, ale na innym poziomie (czy wręcz wymiarze) egzystencji.
tu najbardziej adekwatne będą końcowe opisy - reakcje, najpierw na śmierć związku andrzeja i magdy
(w studniach łkają jemiołuszki. mole snują swój niespójny plan. w bramie na czerskiej płonie bmw. zakonnice niosą suknie pod wiatr. miasto rezonuje miękko jak błonka. ma smak starej herbaty ze smarem.)
potem na śmierć himilsbacha i jego psa
(dewastacje. fragmenty. rozłam. rozpirz. zniszczenie. siarka. siarka. koniec miłości.)
te pęknięcia z przemieszczeniem przy jednoczesnym poruszaniu się w obrębie kilku pięter realności mam za najciekawszy myczek-elektryczek powyższej audioskrypcji.