Zupełnie nie oddaje ironicznego charakteru książki Orwella, nie widać kpiny i przewrotności i w rezultacie ostatnie sceny stają się pochwałą radosnego, pustego, mieszczańskiego życia w białym domku. Wychodzi na to, ze najlepiej sie sprzedać i mieć chatkę na przedmieściach. Gdyby film był kpiący i nie całkiem serio, obśmiałby właśnie takich "strasznych mieszkańców".
Trudno tez mi uwierzyć, żeby społeczeństwo w latach 1920-40, i to w dodatku społeczeństwo tak pruderyjne jak angielskie, przejawiało takie zachowania w sferze seksualnej, jak Rosemary i jej narzeczony.
Plus za znakomitą Helenę Bonham Carter.