Od pierwszego momentu rozdygotana, mdła i flakowata bohaterka sprawiała, że miałam nadzieję, że zginie w najgorszych męczarniach. Oczywiście osoba, z wiedzą psychologiczną, pierwsze co robi, gdy coś niepokojącego się dzieje, to wrzeszczy jak opętana, rozbija stoliki, tłumaczy ludziom, że przecież to serio demon, wali w drzwi jak szalona, gdy chce porozmawiać z kimś o swoim demonie, każe zamknąć mordy ludziom, z którymi jest na kolacji, nosi obrzydliwy sweter w kolorze wymiocin plus ohydny płaszcz w kolorze biegunki (wszyscy wiedzą, że ludzie z załamaniem nerwowym noszą ubrania wyciągnięte ze śmietnika), no i oczywiście ta sama osoba z wiedzą psychologiczną nie idzie do szpitala psychiatrycznego, w którym pracuje, żeby poprosić o pomoc, tylko jeździ po ludziach i ich straszy swoim idiotycznym zachowaniem, sądząc, że na bank ktoś w końcu uwierzy w jej uśmiechniętego demona, jak dostatecznie głośno będzie na ludzi krzyczeć i ich obrażać.
Jak w końcu umarła, to odetchnęłam z ulgą. A te 7 dni to mogli sobie odpuścić, chyba każdy zna The Ring.