Jakoś ominęła mnie ta produkcja, gdy wychodziła dwa lata temu. Pamiętam, że wokół tego tytułu było sporo szumu, ale ostatecznie do sięgnięcia po „Uśmiechnij się” nakłonił mnie wychodzący sequel. Po seansie wciąż nie rozumiem ogromu zainteresowania tą produkcją, zbyt wiele banałów jak na mój gust.
Rose Carter pracuje jako psychiatra w szpitalu. Pewnego dnia do jej gabinetu trafia roztrzęsiona dziewczyna. Kilka dni wcześniej była świadkiem śmierci jednego ze swoich nauczycieli. Od tamtej pory prześladują ją niepokojące wizje szeroko uśmiechniętych ludzi, którzy wcale nie są ludźmi. W trakcie wizyty ponownie doświadcza tych przypuszczalnych halucynacji indukowanych traumą, po czym niespodziewanie popełnia samobójstwo na oczach lekarki. W życie Rose wkracza mroczna siła, którą widzi wyłącznie ona, przez co nikt nie wierzy jej w koszmar, jaki przeżywa…
Ta opowieść miała pewien potencjał. Szczególnie w trakcie odkrywania ciągów przyczynowo-skutkowych związanych z klątwą. Jednak… W pewnym momencie postaci trochę za bardzo rozwijają swoje dyskusje na temat traumy, odzierając całą przenośnię z jakiejkolwiek dozy tajemniczości. Częściowo przywodzi to na myśl horror „Coś za mną chodzi”, po prostu tym razem zamiast chorób wenerycznych mamy nieprzepracowane traumy, które się mszczą i przenoszą z człowieka na człowieka. Gdy wszystkie puzzle wskakują na swoje miejsce, nie ma już niemal co straszyć w tej opowieści, skoro stanowi ona wyłącznie alegorię pewnych zjawisk, które można zaobserwować samodzielnie również w prawdziwym świecie. Mimo wszystko cieszy zakończenie, spodziewałam się dużo gorszego finału – ten jednak w kontekście całości wydaje się przynajmniej akceptowalny.
Mam mieszane uczucia, gdy chodzi o realizację tego filmu. Kadry są dość puste, a przez to niekoniecznie ciekawe. Niektóre ujęcia mają spory urok, jest ich niestety mniej niż więcej. W montażu pojawia się sporo niepotrzebnych dłużyzn, szczególnie w początkowej fazie opowieści można zasnąć w trakcie. Bardzo podobała mi się za to muzyka, naprawdę ratuje ona ten horror przed kompletnym pogrążeniem się. Całkiem niezłe są także efekty specjalne, choć miejscami zdecydowanie rezygnują one z realizmu. Aktorzy budzą różne uczucia. Niektórzy żadne, choć powinni. Najlepszy popis daje Caitlin Stasey w roli Laury Weaver – choć pojawia się wyłącznie w prologu tej historii, to naprawdę zapada w pamięć. Sosie Bacon wcielająca się w główną rolę również miejscami błyszczy, lecz potrafi także nudzić, czy zwyczajnie irytować. Zainteresować może także Kyle Gallner, którego Joel przekazuje silne emocje, gdy jest to potrzebne: można uwierzyć w tę postać, co naprawdę wyróżnia ją na tle pozostałych, którzy przypominają momentami karton mający tylko stać i wyglądać.
„Uśmiechnij się” zupełnie mnie nie porwało. Tanie jumpscare’y, banalna fabuła i niewyszukane przenośnie. Da się to obejrzeć, może nawet da się przy tym bawić, jeśli człowiek przestanie myśleć przez te dwie godziny seansu. Ostatecznie z mojej strony jedynie 6/10, a gdyby nie świetna muzyka, to byłoby z pewnością niżej.