Uwaga! To jest temat, w którym swoje opinie na temat tego filmu będą
wyrażać uczestnicy naszej „Zabawy Filmowej 2008”.
Chcesz dowiedzieć się na czym polega zabawa? Patrz tutaj:
http://www.filmweb.pl/blog/entry/455665/ZABAWA+FILMOWA+2008.html
Dyskusje z uczestnikami zabawy i komentarze do ich opinii są mile
widziane.
---
Uwaga, poniższe komentarze mogą zawierać spojlery zdradzające treść
filmu!
LUBIĘ MAŁE KINA :)
Zanim obejrzałam sam film obejrzałam wywiad z reżyserem – „każdy film jest porażką” – ależ sympatyczny facet :) Sama też bym żadnych dokrętek do „Ucieczki” nie dodała (z innych motywów) – bo niezwykle podobał się ten film! Gajos nawet, gdy tylko wzdycha przyciąga wzrok i samym swoim spojrzeniem tyle wyraża. Sam pomysł na niezależność wypowiedzi postaci na ekranie w zupełnie innym kontekście niż w „Purpurowej róży” umieszczony – w sosie polskim zupełnie inaczej smakuje – swojsko, gorzko, jednocześnie znajomo i już odlegle.
Aktorstwo: każdy wg mnie jest na swoim miejscu, i Gajos i Marczewska i Zamachowski i wszyscy inni. I te zdezelowane tramwaje. :)
Muzyka: tak nie pasujący Mozart tak tu pasuje do klimatu – pyszny surrealizm! Dialogi, fabuła – życie a film, film a życie, cenzura jawna i podświadoma i jeszcze krytyka – piękna ironia – dla mnie 9/10.
Czyżbyś miała to samo wydanie filmu, co ja? ;)
Jeżeli tak, to świetny jest też komentarz reżysera i Gajosa z offu.
oglądałam bez ich komentarza, choć można w mojej wersji włączyć, ale taka polifonia za bardzo mnie denerwuje
Typowe polskie kino
z niewykorzystanym potencjałem.
Świetna gra aktorska, niegłupie dialogi, no i ciekawy pomysł. Ale na tym kończą się plusy filmu.
Film jest zbyt dosłowny, nachalny. O dziwo - nakręcony jest dobrze, ale - płytki. Cały potencjał, jaki drzemie w konfrontacji tego co rzeczywiste z tym co na ekranie, jest zupełnie niewykorzystany. Film jakby rozmija się z celem. Zamiast potraktować temat szerzej, on jest celowo zawężony - sprowadzony na polskie realia. W porządku - jeśli te polskie realia miałyby służyć wyrażeniu jakiejś głębszej myśli, ale celem samym w sobie tego filmu są po prostu... polskie realia. Nie przemyca on żadnych głębszych treści, nie stwarza pola do przemyśleń, jedynie podsuwa gotowy obraz Polski czasów komunizmu. Taki film jest skazany na porażkę za granicą, ale i mnie niespecjalnie przypadł do gustu. Od filmów oczekuję czegoś więcej, aniżeli bardzo dosłownej metafory komuny, cenzury, czy buntu.
No to cię zaskoczę. Film bardzo dobrze został odebrany poza granicami
naszego kraju. Był nominowany do Europejskiej Nagrody Filmowej, zdobył
nagrody w Avoriaz i Burgos.
Bardzo podobał się też W. Allenowi, którego "Purpurową różę..." bije na
łeb, na szyję :)
UCIEC, ALE DOKĄD?
Nie wiele mam do powiedzenia o tym filmie. Ani nie ma się czego czepiać, ani czym zachwycać. Jest pewne, że ma klimat, natomiast nie jest to taki klimat, który mnie osobiście by powalał. Ma świetne aktorstwo Gajosa i Zamachowskiego, ale czy to może dziwić skoro obaj są świetnymi aktorami? Nie tyle podobają mi się same zdjęcia, które nie są raczej wyjątkowe co plenery. Łódzka ulica Zachodnia bardzo się zmieniła, ale poznałem ją od razu, natomiast cały czas zastanawiałem się co to do cholery za kino??? Wszystko się wyjaśniło w ciekawostkach - Capitol już niestety od dawna jest nieczynny, a Cytryna która jest dosłownie minutę drogi dalej nie mogłaby aż tak się zmienić...
Scenariusz niezbyt mi się podobał. Oczywiście pomysł jest interesujący, ale bądźmy szczerzy, nawet jak filmem Allena jedynie się inspiruje a nie kopiuje go, to wypada przy "Purpurowej róży z Kairu" blado. Dlatego z Patrykiem nie mogę się kompletnie zgodzić, wręcz przeciwnie - bardzo mnie ta jego opinia dziwi :) To "Purpurowa róża..." zachwyca świetnym pomysłem, a tu pomysł nie dość, że nie jest zachwycający, a najwyżej interesujący, to jeszcze chyba oczywiste jest, ze bez filmu Allena film Marczewskiego nie powstałby nigdy.
Z Uzim też się nie zgadzam. Film nachalny w ogóle nie jest, wręcz przeciwnie. Cenzurę i ogólnie PRL pokazano w sposób bardzo lekki, wręcz komiczny sposób niemalże. A z drugiej strony też nie uważam by zaprzepaścił jakiś potencjał. Potencjał wykorzystał na tyle na ile mógł - na niezły film, w kameralnym właśnie klimacie - tj. nie ma (nie zamierza) prezentować przesadnie "głębokich treści" ani osiągać jakiegoś "celu".
Póki co to "Idioci" podobali mi się bardziej, ale czekam jednak na coś wyższej klasy.
BUNT MATERII?
Lubię filmy tego typu. Lubię Gajosa i Zamachowskiego. Jednak w tym filmie czegoś mi brakuje i trochę trudno mi wyrazić, czego.
Choć gra Gajosa jest bez zarzutów - trochę za mało emocji u jego bohatera. Wyrzuty sumienia, zakłopotanie, niedowierzanie, strach, paranoja: oprócz tego, że Rabkiewicz się upija, nie wyraża żadnych emocji. A czy nie byłoby ciekawie, gdyby bezduszny i nieugięty cenzor dał się poruszyć? Gra aktorów ( może za wyjątkiem Zamachowskiego) trochę przypomina mi filmy Kaurismakiego.
Ujęcia ciekawe, choć nie wybitne. Dialogi dobre, ale mogły być lepsze. Pomysł rewelacyjny, fabuła interesująca.
Cóż, czegoś jednak brakuje ( 8/10).
Ależ on właśnie w ten sposób wyraża emocje. Cały film właśnie pokazuje, że daje się poruszyć. I uważam, że Gajos zagrał to dokładnie tak, jak trzeba.
Cenzor to aparatczyk na stanowisku, które wymagało pewnie nie raz świnstw i twardej gry, a do tego inteligencji. Widać to wyraźnie w epizodzie z wpadką. Zamachowski z trudem łapie (a jednej rzeczy nie łapie), to co Gajos rozumie od razu, pomimo wyraźnego zmęczenia, zdegustowania, szybko i zdecydowanie reagując (choć przez błąd Zamachowskiego też błędnie). Wszystkim, którzy nie łapią czym był PRL, a chcą wiedzieć, polecałbym dokładne przeanalizowanie ich pierwszej rozmowy w filmie.
No więc ktoś taki nie będzie się rozczulał (nad innymi, czy nad sobą) w stylu współczesnego emo. Ale widać przecież, że cała rzecz go porusza i stopniowo zmienia. Z kolei już w scence z córką widać puszczające nerwy.
Nic więcej nie potrzeba. Postać jest taka, jaka powinna być, a kreacja więcej niż wybitna.
"Film nachalny w ogóle nie jest, wręcz przeciwnie. Cenzurę i ogólnie PRL pokazano w sposób bardzo lekki, wręcz komiczny sposób niemalże. A z drugiej strony też nie uważam by zaprzepaścił jakiś potencjał. Potencjał wykorzystał na tyle na ile mógł - na niezły film, w kameralnym właśnie klimacie - tj. nie ma (nie zamierza) prezentować przesadnie "głębokich treści" ani osiągać jakiegoś "celu"."
Z tym "nachalny" to już teraz sam nie wiem o co mi chodziło. ;-) Pewnie o to, że jednak za dużo o tej wolności słowa i cenzurze trąbią. Znaczy, widocznie miałem inne oczekiwania co do tego filmu.
Film jest niezły, na 5/10 oceniłem.
Mocno wciągający i ciekawie opowiedziany obraz. Przypomina bądź co bądź komedię Allena "Purpurową różę z Kairu", ale raczej nie przekłada się na plus ani minus filmu. Nie powinniśmy raczej porównywać tych dwóch bardzo różniących się obrazów, ale trzeba pamiętać, że Woody na pomysł ten wpadł pierwszy.Nie sądzę nawet, że Marczewski wzorował się na tym filmie.
Co jeszcze? Na pewno na pierwszy plan wysuwa się aktorstwo. I o dziwo Gajos w roli cenzora spodobał mi się najmniej. Lepiej według mnie wypadli Zamachowski czy Fronczewski. Ale trzeba przyznać, że aktorstwo tutaj jest na bardzo wysokim poziomie (jak na polskie kino). Jednak gdzieś tak w połowie filmu zacząłem odczuwać mały niedosyt. Niektóre sceny były za "surrealistyczne"i nieciekawe, zupełnie niepotrzebne. Tak samo dialogi, momentami bardzo luźne, humorystyczne, a w scenach innych zupełnie nie oddające klimatu filmu.
Dobry, mocny film ze wspaniałym miażdżącym, jak określił Garret, zakończeniem. Nie wszystkim się spodoba, ale trzeba przyznać, że jest to jedna z mocniejszych pozycji tamtej dekady.
Jak na razie najlepszy film z "zabawy".
7/10 i serduszko
UCIECZKA Z KINA WOLNOŚĆ
Fajna sprawa z tym PRLem. Tyle wylano już łez, tyle się nawzdychano na jego temat...A zawsze znaleźć można jeszcze jakąś furtkę, by dowalić w ten system. No cóż, Ucieczka jest filmem, który można by podpisać pod Zycie jest Piękne Begniniego, bo jest to satyra, przymróżenie oczu. Jest też to w jakimś sensie film o próbie zrzuceniu kajdan w sztuce, która powinna być apolityczna, ale tak naprawdę film jest po porostu dobrze opowiedzianą historią z ciekawym pomysłem.Tyle i aż tyle.
No bo potencjał, trochę nie wykorzystany, miejscami dialogi mogłyby być lepsze, aktorstwo tylkjo poprawne, z drugiej strony jest to też plus dla reżysera, który nie stara się być nachalny. Po prostu wizja ot co, czego mi tym filmie zabrakło to uniwersalizmu. Tak jak Zniewolony Umysł Czesłąwa Miłosza, który jest aktualny właściwie w każdym systemie, o tyle tutaj chodzi o sprawę czysto Polską. I co najgorsze, mam wrażenie, że autor chciał pokazać momet, ,kiedy ustrój zaczyna się chwiać, kiedy kolos na glinianych nogach nie ma właściwie już jak się bronić. Uwielbiam zdanie Fronczewskiego ...”bydlę?, tak, ale jaki właściwie wybór nam zostawiliście” To desperacja systemu, który broni się używając metod ostatecznych. Film dla mnie jest jakiś taki za krótki, trochę miejscami płaski, ale jest to jednak jedna z lepszych pozycji, w tej dekadzie, polskiej kinematografii.
CENZURA JEST POTRZEBNA!
Dlaczego aktorzy wolą grać w teatrze niż w kinie? Bo tam mają
bezpośredni kontakt z publicznością. Czują jej oddech na plecach, widzą
reakcje na kolejne słowa i gesty.
„Więcej, więcej! Dołóż Pan jeszcze. No, żeby się chciało żyć!”
Fantastyczne tempo, klimat. Realizm wymieszany z czymś metafizycznym.
Całość absurdalno-spiskowa. Samonapędzająca się maszyna bez zbędnego
ujęcia.
„Proszę zgasić tego papierosa. No tak, tak. Do Pana mówię.”.
Popadający w obłęd cenzor, wariat śpiewający arie. Lecące ptaki za
oknem, tłum ludzi dobijający się do kina. Lekko oszołomiony i anielsko
niewinny operator projektora, zakręcony i mało doświadczony asystent
cenzora.
„Ja bardzo nie lubię jak do mnie się mówi takie rzeczy z ekranu.”
Wszystko w jednym filmie.
----
Ad rem:
Są filmy, są sceny, są dialogi, przy których wymiękam. Do takich scen i
dialogów należy prolog „Ucieczki z kina...”.
„Z chwilą zlikwidowania cenzury jako instytucji obowiązek cenzurowania
spadnie na was.”
W tych słowach zawiera się cała kwintesencja tego filmu. Jak dla mnie
mówi on o WOLNOŚCI i tym, że jest ona przywilejem, który trzeba
umiejętnie wykorzystać.
Dzisiaj nie ma cenzury. Zalewani jesteśmy z każdej strony milionami
informacji na sekundę. ‘Kup Pan proszek to ci w 30 stopniach spierze
plamę z wina.’
Ładowane jest nam to podprogowo i bezpośrednio. Za rogiem na ścianie, w
codziennej gazecie, w głośnej reklamie przerywającej film.
Musi się cały czas przed tym bronić. Ściszamy pilotem telewizor.
Przełączamy kanał. Niejako cenzurujemy sami to, co otrzymujemy oraz to,
co wysyłamy.
Zmuszeni jesteśmy do autocenzury, gdyż jeśli jej nie zastosujemy możemy
zostać wykluczeni przez społeczeństwo.
Mamy obowiązek cenzurować dochodzące do nas sygnały, bo w przeciwnym
razie zaczniemy kupować książki z Riders Dajdżers, słać SMS-y do radia z
hasłem „złote przeboje”. Zasypiać z myślą, że jutro wygramy wycieczkę na
Hula-Gula, odjedziemy nowym samochodem, do którego papierowe kluczyki
już nam przyniósł listonosz.
W dzisiejszych czasach cenzura jest sztuką oddzielania rzeczy
przydatnych i prawdziwych od informacyjnych śmieci.
Ale czy sztukę należy cenzurować? Bo i tu pojawia się słowo WOLNOŚĆ.
Wolność artystyczna, wolność myśli, słowa, poglądów. Nie można jej
człowiekowi całkowicie odebrać, lecz można nałożyć na niego pewne
schematy zachowań, normy, których nie może on przekroczyć.
Można to wszystko złamać, udawać idiotów, kierować się najniższymi
popędami. Można „spastykować”, ale czy robiąc tak pozostajemy w zgodzie
ze sobą samym, ze swoją moralnością, poczuciem godności?
„jest pewna granica, po przekroczeniu której człowiek przestaje być
sobą; to granica określająca nasze <<ja>>”
Ale jeszcze o cenzurze i jej obecności... czy jeśli wyjdziemy na rynek
miasta zupełnie nago i zgarnie nas policja to czy to nie będzie przejaw
cenzury? A może taka cenzura ma sporo wspólnego z próbą wycięcia sceny
seksu zbiorowego z „Idiotów”?
Jeżeli wolność ujmiemy za pomocą przestrzeni to jest to przestrzeń,
której umiejętność zagospodarowania przypisać możemy człowiekowi... to
może stać się nawet wyznacznikiem człowieczeństwa – zdolność działania w
ramach wolności.
10 /10
każdy ma niezbywalną "wolność", jednak może realizować ją pod warunkiem, że nie wkracza w "wolności" innych ludzi. po to społeczeństwo wymyśliło policję, żeby tego strzegła (teoretycznie patrząc). jak koleś idzie w miasto na waleta wchodzi w czyjąś "wolność" więc trzeba go "zdjąć" co nie ma wiele wspólnego z cenzurą.
korzystając ze swojej wolność może chodzić po akademiku nago, protestować przeciw futrom z norek, po uliczce jakiejś w środku nocy (nie polecam :) czy wreszcie na plaży naturystów czy w komunie hipisów, ale nich nie robi tego przed całym miastem...
"czy film może naruszyć w czyjąś wolność?
czy sztuka może to uczynić?"
NIE
chociaż niektóre dzieła mogą być błędnie odebrane, lub co gorsza, mogą niechcący stać się taką iskrą.
Według kulturka...
Sztuka jest synonimem wolności, albo jej najwspanialszym objawem.
Jeśli jednostka daje się zdominować przez sztukę, a tym samym pozwoli odebrać sobie wolność,...
wtedy znaczyłoby to, że TA sztuka jest ZŁA i ZAKŁAMANA.
generalnie sztuka/film nie ma na celu naruszać czyjąkolwiek wolność.
można sobie to wyobrazić, ale wchodzimy już na wyższy poziom abstrakcji :)
jeśli przyjmiemy, że nasza wolność wywodzi się z naszej godności (z godności człowieka) i że mamy wolność "do" i wolność "od" to mam "wolność"(prawo) do swoich poglądów, albo swoich prywatnych sekretów. gdy robi o mnie film biograficzny albo jeszcze lepiej dokument, może wyjawić to czego bym sobie nie życzył, albo przedstawić mnie, moje poglądy w fałszywym kontekście - wtedy narusza moją wolność...
ale chyba to nie było celem Twojego pytania :)
„Z chwilą zlikwidowania cenzury jako instytucji obowiązek cenzurowania
spadnie na was.”
Też na to zwróciłam uwagę a Twoja opinia jest w sumie tożsama z moją- obecnie jesteśmy zalewani tyloma śmieciami, że cenzura przerodziła się w oddzielanie tego co wartościowsze od totalnego chłamu, ale chłamu w naszych oczach. I nie chodzi tu tylko o reklamy i inne nieznośne formy wciskania odbiorcy produktu- wyłączenie filmu w połowie, albo przełączenie radia, kiedy puszczają piosenkę, która nam się nie podoba to też w pewnym sensie cenzurowanie przekazu, który ktoś inny może uważać za wartościowy i godny uwagi, a my-przełączając- tę wartość negujemy.
„Ucieczka z kina ‘Wolność’ ” na pierwszy rzut oka wygląda wspaniale. Mamy tu oryginalny pomysł, interesujący scenariusz, tło polityczne, świetnych aktorów i liczne odniesienia do uznanych dzieł literatury i filmu. Obraz Marczewskiego miał pełne szanse zostać filmem wybitnym, uznawanym za dzieło. Jednak według mnie, zdecydowanie on na to miano nie zasługuje. Dlaczego? Weźmy na przykład te symbole, które miały być – jak sądzę – silną stroną tego filmu. Mamy tu scenkę żywcem wyjętą z „Mistrza i Małgorzaty”, kiedy to do leżącego w szpitalu cenzora przychodzi przez drzwi balkonowe kierownik kina. Wszystko pięknie, tylko czemu właściwie to nawiązanie miało służyć? Według mnie, wyłącznie uruchomieniu luźnych skojarzeń, za którymi nie idzie żaden przekaz. Podobnie spontaniczne śpiewanie ludzi. To już było, i tylko irytuje swoją wtórnością.
No i wreszcie główny walor filmu, czyli pomysł interakcji świata filmu ze światem rzeczywistym. Trochę na siłę wciśnięto tu scenę oddającą hołd Woody’emu Allenowi, ale przynajmniej nie ma złudzeń co do tego, kto jako pierwszy wpadł na ten pomysł.
Jeśli zaś chodzi o przekaz polityczny, to o ileż więcej byłby on wart, gdyby ten film powstał 2-3 lata wcześniej. Jednak otrzymaliśmy za to film z pogranicza ustrojów, w którym to nowa rzeczywistość wymyka się spod kontroli i wkracza w rzeczywistość zastaną. Umieszczenie wyzwolonych postaci na dachach domów, również jest znamienne. Są oni dzięki temu wyżej od reszty, bliżej światła, którego w postaci Księżyca tak bardzo obawia się przez większość filmu cenzor.
Film kończy się smutno. Skruszony cenzor zostaje przez wolnych ludzi odtrącony. Wyrządził zbyt wiele szkody, by mogli oni go tak po prostu przyjąć w swoje szeregi. Musi odejść, ale rozumie teraz więcej. Rozumie tak wiele, że nie może już nawet patrzeć na rzeczywistość, do której wraca, a której był współtwórcą. A ponieważ boli go również każdy promień Księżyca, który próbuje wedrzeć się do jego mieszkania, to pozostaje mu już tylko szczelnie zasunąć zasłony.
.
.
Podsumowując. Film mimo wszystko uważam za dobry. Patrząc z perspektywy zapaści w polskim kinie, jaka miała miejsce w latach 90—tych, to nawet bardzo dobry. Jednak dziełem filmowym „Ucieczka z kina ‘Wolność’ ” według mnie nie jest.
8/10
Sporo wad wyszukałeś. Z większością trudno się nie zgodzić.
Dla mnie jednak główną jest zapędzenie się Marczewskiego w końcówce.
Miałem wrażenie, że trochę mu się ten film wymknął z rąk.
UCIECZKA Z KINA WOLNOŚĆ
Film ani mi się specjalnie nie spodobał, ani nie mam go za co ganić. Raczej bardzo obojętnie obok niego przeszedłem, nie zainteresował mnie właściwie niczym. Jedna wielka metafora wolności słowa i wyrażania poglądów, którą bardzo łatwo można skojarzyć z Polską z czasów PRL. Zastosowanie pomysłu z Purpurowej Róży chyba nawet lepiej sie tutaj udało niż w oryginale. Jedyne co mi się naprawdę podobało to humorystyczne, bardzo luźne podjecie do tematu oraz zwariowane, surrealistyczne sceny. Na uwagę zasługuje tez znakomity występ Gajosa, ale prawdę mówiąc film, jak zresztą większość polskich, do mnie nie trafił.
Marczewski postanowił opowiedzieć o PRL-u, posługując się subtelnym i dosyć "magicznym" sposobem narracji. Próba taka od początku wydaje się karkołomna - to tak jakby opowiadać o czasach faszystowskich czy też bardziej ogólnie o jednostce zaplątanej w potężne trybiki socjalizmu (niektórym się to udawało - np. "Życie jest piękne"). Marczewski bazując na pomyśle Allena zderzył ową rzeczywistość artystów z bezosobową machiną biurokracji i represji (to wciąż aktualny temat - dzisiejsza cenzura jest po prostu bardziej zrewaluowana). Dużo (jak to już ktoś zauważył) tu odniesień do Bułhakowa. Zresztą i tu miesza się fantastyka z rzeczywistością. Ta pierwsza wydaje się symbolem prawdziwej natury głównego bohatera. Paradoksalnie, człowiek który wolność niszczy, sam jest niewolnikiem - przy tym, wydarzenia dziejące się w kinie, budzą w nim pragnienie wolności. Czy więc sedno życia tkwi w samej idei wolności (ciągłej ucieczki), czy też wolności samej w sobie? Reżyser zadaje nam te pytania, nie dając jednocześnie jednoznacznych odpowiedzi. Szczerze mówiąc oglądałem ten film już jakiś czas temu i nie miałem większej ochoty doń powracać. Raczej nie poczułem magii tego dzieła, ale w całej swej skromności powiem tylko, że jestem dosyć wyczulony na podobne zabiegi. I w tym chyba tkwi mój główny zarzut wobec "Ucieczki..." - brak klimatu, który w takim przypadku jest niezbędny.
Przepraszam za chaos wypowiedzi, ale piszę jednocześnie jeszcze trzy prace potrzebne mi do zaliczenia semestru:)
OSTATNI FILM PRL-u
Tak, wiem w którym roku został wyprodukowany. Jednak daje się jeszcze zauważyć charakterystyczną manierę, charakterystyczne wnętrza, wygląd ludzi i przedmiotów (ech, te stada maluchów i odrapane fasady:). Niestety, daje się zauważyć również charakterystyczne BRAKI filmów z tamtych czasów:
- kiepskiej jakości taśma (widać to nawet przy „filmie odświeżonym cyfrowo”), na dodatek wyraźnie oszczędzana,
- złe udźwiękowienie (paru słów pomimo wielokrotnego przewijania cały czas nie można zrozumieć), bardzo złe oświetlenie,
- nie najlepszy montaż, sceny trwające za długo lub urywające się w połowie (przykład: na samym początku w łazience cenzor tłucze szklankę i chyba kaleczy się w rękę /miga jakaś czerwień/, jednak trzeba dobrze uważać, żeby to w ogóle dostrzec; ujęcie trwa ze 2 sekundy i urywa się dobre 2-3 sekundy za wcześnie; od razu drugi zarzut – w ogóle nie wykorzystano tego skaleczenia fabularnie, można było w najprostszej opcji pokazać chociaż jakąś zdegustowaną minę Gajosa, a tu nic).
Istnieją też plusy filmów z tamtych czasów:
- dosyć niespieszna narracja, bez oglądania się na atrakcyjność, dająca za to możliwość „przemyśleń”,
- tradycja wstawiania, często zupełnie bez potrzeby dla fabuły, scenek rodzajowych z ówczesnej rzeczywistości (facet poprawiający ręcznie plakat – miodzio, przygłupia nauczycielka w kinie, aktor który wybrał fuchę w Niemczech, ale potem mówi że to cenzura nie dopuściła sztuki, cudzoziemiec chce zadzwonić do Nowego Jorku, co budzi powszechną wesołość itp.)
[ obie te rzeczy lekko upodabniają co lepsze filmy polskie do kina czeskiego z jego dobrego okresu; oczywiście przy wszystkich różnicach, ale ludzie z Zachodu dostrzegają podobieństwa ].
Najważniejszy plus – każdy film wówczas coś znaczył, wszystko mogło być ważne (nawet proste komedyjki zawierały zwykle jakieś ciekawe obserwacje rzeczywistości i nawet z nich cenzura :) coś zwykle wycinała).
Jednak, rzecz jasna, jest to już film rozliczający socjalizm (w 49-tej minucie następuje nawet znaczący błąd - widać przez moment nalepkę Solidarności) i to kto wie, czy nie najlepszy jaki dotychczas powstał. W każdym razie najlepszy polski.
I tu przechodzimy do plusów. Lubię ten film i chyba nieźle go już znam, ale nawet teraz ciężko mi jest wymienić wszystkie jego tematy, podteksty i odniesienia. No bo o czym obraz ten mówi:
1. O wolności jako takiej. Jedna wielka metafora tej najważniejszej rzeczy w życiu.
2. O PRL-u i cenzurze, oni musieli mieć nad wszystkim kontrolę, zwróćcie uwagę co ich najbardziej przerażało – nawet nie otwarty bunt, tylko w ogóle jakakolwiek niekontrolowana aktywność. Potem liznęliśmy trochę wolności. Dzisiaj powoli zaczyna wracać stare – mamy nadmiar regulacji polskich i unijnych, inflację prawa (niedługo nic w Polsce nie da się zrobić nie wchodząc w interakcję z jakimś przepisem), coraz bardziej wszechobecną inwigilację dzięki rozwojowi techniki (nawet Twoje maile i odwiedzane strony w pracy, bratku, można sprawdzić), polityczną poprawność (dawniej tylko w mediach tradycyjnych, ale od paru lat także na popularnych forach w necie pewnych rzeczy nie można napisać, bo moderatorzy nie puszczą lub skasują – niemożliwa jest więc w ogóle publiczna dyskusja o niektórych sprawach), ostatnio coraz bardziej zaawansowane technicznie są próby śledzenia i cenzurowania internetu, oczywiście pod szczytnym pretekstami: walki z terroryzmem czy innymi pedofilami w sieci /tylko że groźnych pedofilów jest może pięciu na milion, a za kilka lat będziemy kontrolowani wszyscy/. Jak to mówią, idzie – tym razem z zachodu – nowy socjalizm i powoli zbliża się Orwell. Ale dość o polityce.
3. O odpowiedzialności za swoje czyny. Tu akurat bohater jako juror docenił młodą aktorkę, zaś jako cenzor wyciął dobrą rolę nieznanego aktora. I wraca to do niego po 20 latach. Wszyscy w życiu dokonujemy różnych wyborów i wszyscy mamy jakieś podobne, dobre i złe uczynki, choć oczywiście o różnym ciężarze gatunkowym. Ale skąd wiesz, czy wyśmiewany kolega czy koleżanka z podstawówki nie ma dziś przez to zmarnowanego życia? Bo pewne, nawet drobne rzeczy, na ludzi wpływają i czasami przekraczają barierę naturalnej odporności (którą każdy z nas ma).
4. O przenikaniu się rzeczywistości artystycznej i zwykłej, o wpływie sztuki na życie realne i oczywiście odwrotnie (ustrój, cenzura). Wcale nie uważam za minus powtórzenia pomysłu z Allena (zresztą też nieoryginalnego, bo pierwszy raz motyw przeniknięcia do filmu, czy z filmu, kojarzę z jakiejś czarno-białej komedii – może ktoś wie której? – a i w literaturze fantastycznej było to już wiele razy). Zresztą Marczewski przynajmniej uczciwie pokazał, kim się inspirował, czego nie zrobił choćby tenże sam Allen, zrzynając polski pomysł Munka w „Zeligu”.
5. O artystowskich zapędach i jakości sztuki filmowej – patrz epizod z Bajorem.
6. O próbie katharsis – jak wyżej w pkt 3. Świnią można jeszcze być, ale pewnego progu („morderstwo” postaci filmowych) bohater (nie bez wpływu innych, w tym zapewne i córki), nie chce przekroczyć. Jednak po iluzji „wyzwolenia” (wejście na ekran) okazuje się, że nie ma tak łatwo i dawne sprawki znowu Gajosa dopadają. Przez cały film przewija się śpiewany w Requiem tekst „Dies Irae”, czyli dnia sądu. W ostatniej scenie filmu następuje zasłonięcie zasłon /kurtyny?/ jednak pozostaje szpara, przez którą wpada światło – czyli istnieje nadzieja.
7. Motyw fantastyczny sam w sobie. Przenikanie się różnych rzeczywistości (tym razem bez podtekstu „artystycznego”, bardziej dickowsko). Chyba że uznamy, iż Gajosowi wszystko to się wydawało, albo śniło, bo i coś takiego też gdzieś kiedyś przeczytałem.
Jako likantropofil zwracam tu uwagę na element, który może nie wszyscy zauważyli – akcja filmu dzieje się podczas pełni księżyca.
8. Nawiązania do „Mistrza i Małgorzaty”, ktoś już pisał o części. Dalej - ten księżyc. A jak ma na imię aktorka na ekranie? Małgorzata. Jednocześnie kusicielka (Gajos przecież ryzykuje posadę dającą pozycję i przywileje) i wybawczyni. Marczewska chyba była już trochę za stara do tej roli, no ale gdyby reżyser nie wziął żony, to pewnie miałby niezłe piekło w domu ;). Ponieważ pamiętam ją młodszą z „Dreszczy”, to jakoś dala się przełknąć i tak mnie to nie raziło.
No więc nawiązania bułhakowowskie są tu jak najbardziej na miejscu. MiM powstało w epoce tego samego typu, w której realnie nie ma gdzie się uciec (Fronczewski w filmie nawet mówi coś podobnego) i można uciec tylko w fantastykę lub życie wewnętrzne. To literatura eskapistyczna, MiM jest przede wszystkim wielką metaforą opresji, życia w kłamstwie i pragnienia wolności, choć z czasów znacznie gorszych niż schyłek PRL-u. Pasuje idealnie.
Oczywiście film znacznie lepszy i głębszy, niż „Purpurowa róża z Kairu”. Udane połączenie dwóch warstw - ogólnoludzkiej, egzystencjalnej oraz problematyki lokalnej, występującej tylko krajach tzw. demokracji ludowej (a w takiej formie, trochę wolności, trochę niewoli – chyba tylko w PRL). Problem wolności, tym razem od norm społecznych, poruszają też „Idioci”, ale gdzie temu filmowi do „Ucieczki”. Dla potrzeb naszego konkursu widać właśnie świetnie różnicę między prawdziwym kinem, a zgrywą i „manifestem artystycznym”.
Rewelacyjnie dobrana muzyka. Świetne aktorstwo. Gajos jak zwykle obłędnie genialny. Nie wyobrażam sobie, żeby w taki sposób mógł tę rolę zagrać ktoś inny. Przy dowolnym innym aktorze na świecie musiałaby ona być albo poważniejsza / tragiczna, albo bardziej komediowa / groteskowa. Tylko on potrafił połączyć te dwie rzeczy bez najmniejszego zgrzytu. I jak się patrzy na tę jego smutną mordę :), to aż się chce powracać do tego filmu.
Sorry za trochę chaosu.
9/10 (gdyby nie drobne, ale liczne minusy, byłoby 10)
"Jednak, rzecz jasna, jest to już film rozliczający socjalizm (w 49-tej minucie następuje nawet znaczący błąd - widać przez moment nalepkę Solidarności) i to kto wie, czy nie najlepszy jaki dotychczas powstał. W każdym razie najlepszy polski."
no nie wiem. zależy jak szeroko rozumieć słowa "rozliczający socjalizm", bo jest takich filmów kilka wyższej klasy (Kutz, Wajda, Bugajski)...
natomiast nawiązanie do "Purpurowej róży z Kairu" było chyba jedynym logicznym wyjściem z tej pułapki, przecież widzowie w sporej części nie mogli tego nie zauważyć (właściwie wystarczy przeczytać najkrótszy opis "Ucieczki..." i od razu nasuwa się skojarzenie z tym filmem Allena).
bardzo ciekawą rzecz piszesz o "Dies irae". nie myślałem, że oni śpiewają coś konkretnego. ale z drugiej strony taki poważny utwór do tego skromniutkiego filmu trochę pasuje jak do świni siodło..
mnie mimo wszystko bardziej przekonali "Idioci", ale oba filmy mniej więcej podobne wywarły na mnie wrażenie - dość obojętne.
a propos cenzury w necie jedną recenzje wysyłałem z 7-10 razy zanim mi Kyrtaps "przyklepał" :D
P.S.
nie wiedziałem, ze jesteś likantropofilem :) a co to kurde jest???
Eee, "Przesłuchania" nie trawię, a jaki lepszy film rozliczeniowy zrobił Wajda po 1989 roku? Kutz to też nie ta klasa, co Marczewski.
Słychać wyraźnie:
Mors stupebit et natura,
Cum resurget creatura,
Judicanti responsura.
( mieszkańcy katolickiego kraju chyba powinni rozpoznawać, bo to zdaje się używane na mszach i pogrzebach, przynajmniej fragment "dobry Jezu, a nasz panie" itd ;)
Ja uważam, że pasuje świetnie. Tematem. Zresztą skoro samo "Requiem" do filmu pasuje, to u Mozarta właśnie występuje tekst "Dies Irae".
A kto niedawno przekonywał, że skromnośc to zaleta filmu Amal? :)))
Może i "Ucieczka" jest skromna, ale świetna. Jeden z ostatnich dobrych polskich filmów.
p.s. zwolennik likantropii stosowanej ;P
nie mówię wcale, że skromność jest wadą. jak ma to byc film po 89, to już co innego bo miałem na myśli "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza" Wajdy, ale i tak o wiele ciekawszym i lepszym filmem jest "Zawrócony" Kutza, moim zdaniem lepszy jest też "Pułkownik Kwiatkowski". No cóż, dla mnie z kolei "Przesłuchanie" jest zdecydowanie ciekawszym i lepszym technicznie to już bez wątpienia od Ucieczki. A dla niektórych może i nawet lepszym filmem będzie tu "Zabić księdza", no ale dla mnie na pewno nie...
poza tym to "rozliczenie socjalizmu" nie jest tu właściwie specjalnie daleko posunięte. a jak tak to ten socjalizm wcale nie był taki zły :)
jeszcze tytułem pe-esu Bugajski robi nowy film o gen. E. Fieldorfie. reżyserował też znakomity spektakl Tetaru Telewizji "Śmierć rotmistrza Pileckigo", jeszcze rewelacyjny jest jeden spektakl w tym przedmiocie pt. "Inka"...
Tak właściwie to nie wiem, co mam o tym filmie myśleć. Podejście do tematu wolności, chyba przede wszystkim słowa, z dość dużym dystansem jest zdecydowanym plusem. Film też już od samego początku łamie pewne reguły- w pierwszym ujęciu Gajos mówi prosto do kamery, co jest swego rodzaju wykroczeniem poza rzeczywistość stricte filmową, a co potem stanie się sensacją w mieście (ktoś napisał, że to Łódź- jako, że nigdy tam nie byłam, nie poznałam miasta i dla mnie było w pewnym sensie anonimowe, tak jak cenzor, który ani razu nie jest wymieniony z imienia i/lub nazwiska, co jest moim zdaniem zwróceniem uwagi na pewnego rodzaju uniwersalność opowiedzianej historii- gdyby coś takiego zdarzyło się w innym miejscu, inny cenzor byłby w to uwikłany, ale czas byłby podobny, to wydarzenia potoczyłyby się podobnie). Jak dla mnie jest to opowieść o wolności, chyba przede wszystkim słowa, ale też o tym, że sztuce należy pozwolić przekraczać pewne granice, być w pewnym sensie niezależną, bo tylko wtedy sztuka pozostaje sztuką.
To co mi w filmie przeszkadzało, to pewnego rodzaju epizodyczność- niby mamy spójną historię, głównego bohatera, ale czasem akcja jest przerywana przez jakieś dziwaczne epizody, jak choćby ten z dyrektorem kina przechodzącym przez balkon- niby ma to widza do czegoś odsyłać, coś mu uzmysłowić, ale ja się czasami gubiłam w tym wszystkim.
I jeszcze słówko i PRLu odmalowanym w filmie-jako osoba urodzona pod sam koniec tego okresu rzeczywistość peerelowską znam tylko z opowieści i filmów; już sama instytucja, która cenzurowała wszystko i wszystkich jest dla mnie absurdalna, przez co surrealizm filmu uderzył we mnie podwójnie.
Ogólnie 8/10
Nie no, Gajos zemdlał i obudził się w szpitalu obok dyrektora kina, który z kolei zaczął jako jeden z pierwszych śpiewać i z tego tytułu się tam znalazł. Oprócz metafory, w warstwie fabularnej wszystko jest pod kontrolą.
A odnośnie tego surrealizmu - ja pamiętam tylko samą końcówkę PRL-u, ale wyobraźmy sobie, że parę pokoleń ludzi musiało w takim surrealizmie żyć (i z jego powodu umierać). Właśnie stąd się biorę takie książki jak "MiM" i takie filmy jak "Ucieczka".
Łodzi trudno nie rozpoznać. Oj, nie lubiłem tego miasta, kiedy wygladało tak jak w tym filmie.
Ostatnio rzadko bywam, ale chyba Łódź wygląda jakoś lepiej ;)
nie widziałem, niestety, tego filmu
pewnie jakieś odrapane dziury się ciągle znajdą, ale za to jak Piotrkowską odwalili ;P
a w ogóle, kiedyś sporo w Łodzi kręcono - z początku lat 90-tych to przecież fragmenty Piesków i Krolla też działy się w łodzi
Bo kiedyś filmy koncentrowały się wokół szkół filmowych, teraz to już nie ma takiego znaczenia...
Marczewski pyta o granice wolności, stawiając za przykłd sztukę. Postaci ożywają, nawiązują dialog z widzami, ludzie czują się zdezorientowani. Głównym bohaterem tego filmu jest jednak doskonale wykreowany cenzor, który w sposób bezpośredni styka się z bohaterami oglądanego filmu. I to własnie on jest największą siłą 'Ucieczki'. Pomijam już fakt wspaniałęj kreacji aktorskiej Gajosa, osobowość cenzora, jego zachowania, jego spojrzenie na te osoby, początkowe zażenowanie (bo jak to ktoś śmie zabronić mu palenia w kinie), końcowa ucieczka, i to jaka! Sporo tu pięknych scen, czy tych cytujących, czy też oryginalnych. Zarazem trochę tutaj niewykorzystanego potencjału....
'Ucieczka z kina "Wolność"' to film skromny, jednak nie koniecznie musiało się to wiązać ze skromnością podejścia autora do tematu. Jest ta wolność, jest cenzura, jest PRL, jest kino, są granice.... Nie wiem, może za dużo tego wszystkiego, by rzetelniej poruszać się w tych wszystkich tematach. Nie to, że film mi się nie podobał, moze to kwestia zbyt wygórowanych oczekiwań. Na tle innych polskich obrazów strasznego okresu lat 90', prezentuje się całkiem okazale. Ale nie powinniśmy chyba wywyższać danego dzieła tylko przez pryzmat tego, że w danym momencie nie było nic lepszego.
Jesli za to o Allena chodzi, to postawiłbym jego obraz nieco wyżej. Może był bardziej czułostkowy, ale przynajmniej swobodniej poruszał się w obranej tematyce. Tego troszeczkę mi w filmie Marczewskiego zabrakło. Ale były za to tutaj doskonałe dialogi, wyśmienite kreacje aktorskie i kilka, robiących kolosalne wrażenie, scen.
czy u Allena nie było dialogów, scen? pytam, bo dla mnie jest niezrozumiałe, że można mieć w ogóle jakiekolwiek wątpliwości który z tych dwóch filmów wyżej postawić! przecież "Purpurowa róża z Kairu" to jeden z najbardziej udanych filmów Woody'ego Allena... zaś "Ucieczka z kina Wolność" to udany, ale przeciętny film...
Tak przypadkiem dziś trafiłem w tv na nieznany mi wcześniej „Żółty szalik”. I tak mi się skojarzyło.
Filmik skromny, telewizyjny, ale o sporym potencjale ( jakieś 7/10 stosując „nowy, surowy system oceniania” kolegi Kyrtapsa – ale zakończenie uważam akurat za dobre ;).
I kolejny film, który trzyma się przede wszystkim na Gajosie. To jest, k***a, człowiek orkiestra. Bez niego byłoby zwyczajnie, z nim fragmenty są niemal genialne. Inaczej niż w naszej „Ucieczce”, która ma swoją wewnętrzną wartość ... ale jednak zupełnie nie wyobrażam sobie „Ucieczki” bez Gajosa.
< „100 gram dobrze zamrożonej substancji” >
Mocna obsada z Gajosem na czele, świetny pomysł (Allena, cytowanego tu zresztą), ale słabsze wykonanie. Film miał potencjał, który moim zdaniem został tylko częściowo wykorzystany. W dodatku zakończenie (po powrocie cenzora do rzeczywistości) nie satysfakcjonuje. Ogół jednak na plus.
6/10
Dla mnie ten film to troche taki makagulun w którym ktoś chciał za dużo powiedzieć w za krótkim czasie. Niektóre wątki podoczepiane na siłę i na siłę wiązane z główną problematyką (dajmy na to sprawa córki bohatera). Nie mniej jednak podobała mi się bezpośredniość tego filmu.
Arcydziełem nie jest, bo jest zbyt niespójny i troszkę naciągany, ale bardzo mi się podobał
8++/10
jeśli się powtarzam po kimś to przepraszam ale czytałem tylko trzy najdłuższe recenzje:)