...ale film pozostawił we mnie jakiś rodzaj lęku, sam nie wiem przed czym - po prostu czuję
się jakoś nieswojo i mam w głowie straszny mętlik. Podobne uczucie towarzyszyło mi po
obejrzeniu Funny Games.
Swoją drogą film bardzo mi się podobał, ze względu na swoja otwartą formę. Oglądając go
czerpałem przyjemność nawet z najprostszych dialogów i najmniejszych szczególików.
Szczerze powiedziawszy, nie liczyłem na konkretne zakończenie i podsumowanie całej afery
z kasetami. Od początku traktowałem sceny z rysunkami i kasetami jako coś, co "nie
powinno" znaleźć się w rękach postaci występujących w filmie - miała być to raczej
wskazówka dla widza. Taka forma komunikacji pomiędzy reżyserem i oglądającym...
Trochę kojarzy mi się to z zabiegiem przeprowadzonym przez Lyncha w filmie "Zagubiona
autostrada".
Cholera, lubię takie popieprzone filmy.
Mam to samo. Po seansie boli mnie brzuch i wali serce. Trudno mi odpowiedzieć dlaczego dokładnie, ale niepokój jest nie do odpędzenia. Funny Games przeżyłam, choć nieco mniej. Niektórzy narzekają, że w tym filmie jest dużo niepotrzebnych scen, które go wydłużają, ale te "zwyczajne" sceny dają niesamowitą moc filmowie. Nie potrafię tego opisać, ale wchodzenie po schodach, kładzenie się do łóżka, oddech syna w windzie itp. budzą niesamowite emocje.