oczywiście rozumiem zachwyty nad kinem "moralnego niepokoju", jednak doświadczam niemiłego przeświadczenia, że "sięganie do stref intymnych" przez reżyserów europejskich musi się odbyć kosztem fabuły, próby wciagnięcia widza i zintegrowania go z głównym bohaterem... w całym filmie można się raz uśmiechnąć, raz wzruszyć, raz poczuć głęboki niesmak.. pozostałe fragmenty niepokojąco i moralnie zieją nudą... czemu taki "Crash" jako film ukazujący również napięcia rasowe trzyma widza mocno w krzesle i nie pozwala zasnąć, a Hanecke epatując wymyślonymi moralizmami zmusza raz po raz do ziewania... pewnie taki styl... film "nie może" się podobać publiczności, gdyż "wielka sztuka", by na tym ucierpiała...