oglądałam ten film z szeroko otwartymi oczmi, nie mogąc oderwać wzroku od ekranu ... kamera, światła, muzyka, klimat ... wszystko niesamowite, przerysowane, fascynujące, hipnotyzujące ... jak zawsze u Wong Kar Waia atmosfera zagubienia, oczekiwania, niespełnienia ... i wszystko ogarniającej beznadziejnej samotności ... bez widoków na odmianę ... tu nie mogło być happy endu ...
no niby nie ma takiego wyraźnego happy endu, ale (UWAGA SPOILER) ostatnią scenę, kiedy wyjeżdżają z tunelu i jedyny raz w tym filmie pokazany jest dzień, możnaby za namiastkę happy endu. jest nadzieja, że coś się odmieni, choć bardzo nikła...
Ja też właśnie uważam, że jest 'promyk nadziei' w tym filmie... Świadczy o tym właśnie to o czym napisałeś, ale tez sama piosenka towarzysząca ostatnim scenom... Przed chwilą urządziłem sobie powtórkę tego filmu i ponownie jestem oczarowany...
A może jednak szcześliwsze zakończenie było możliwe:
http://pl.youtube.com/watch?v=lLBmNel62Yw&feature=related
Sam nie wiem, czy dobrze, że tych scen jednak nie uwzględniono.
Zwróćcie uwagę, że kobieta trzyma w ręku chyba tę samą puszkę, którą miała w barze, w którym umówiła się z Wong Chi-Mingiem, kiedy nie przyszedł, ale tym razem jej nie wyrzuca, tylko zachowuje. U Wong Kar Waia to nie może być przypadek.
Post scriptum: Michelle Reis bardzo zjawiskowa:)