Filmem zachwycałam się przez cały czas oglądania: przez mechanizmy kierujące ludźmi, tym że wszystko było dokładnie zaplanowane, kawałek po kawałku. Jednak gdy V praktycznie popełnił samobójstwo chciałoby się tylko powiedzieć "Żartujesz sobie?".
Może jestem zbyt ograniczona żeby to zrozumieć, jeśli tak, proszę mi to wytłumaczyć ;)
Otóż V pobudził ludność Londynu do buntu. Masa ludzi wyszła na ulicę oglądać jak budynek wali się w posadach, rodzi się symbol wolności. Dyktator nie żyje. Brzmi jak początek lepszej przyszłości, ale jak ma ona powstać, kiedy jedyna osoba, której ten cały tłum ufa, postanowiła umrzeć? Co teraz? Ludzie rozchodzą się do domów, rozpoczyna się anarchia, coś na kształt bezkrólewia? Czy może obejmuje władzę kolejna osoba, którą trzeba będzie zamordować?
Cóż, prawda jest taka, że V zrobił bałagan i poszedł umrzeć. Wystawił palec wszystkim, nawet jeśli pokazał im co mogą zdziałać, kiedy już to zdziałali, on zostawił wszystko bez dalszych instrukcji.
Ogółem film uważam za piękny, uwielbiam kiedy aktorzy filmowi są tak teatralni ;)
Pozdrawiam.
To zniszczenie sądu kojarzy mi się z wydarzeniami z Francji - zburzeniem Bastylii. Tez jestem sceptyczna, co do tego co ma przynieść obalenie reżimu, czy nie zacznie się w takiej sytuacji anarchia i życie jak w dżunglii, ale przecież nie zawsze każda zmiana musi przynosić cierpienie. W Polsce po 89r. też się zmieniło - na lepsze przecież. Porównajmy naszą sytuację chociażby z Chinami i Koreą. Przecież różnica jest wyraźna..
P.S. Mój temat był odrobinę trollerski - miałam zły humor ;-)
Tak, historia udowadnia, że zmiany bywają dobre, potrzebne - chociaż trudne. Ale wracając do filmu, wszyscy ci "strajkujący" ludzie oczekiwali zapewne, że osoba, za której słowami wyszli na ulicę obejmie teraz rządy. Bo jeśli nie on to kto? A oni wszyscy przecież nie będą stali tam przez wieczność. Po prostu jest dla mnie nie do pojęcia, jak można rozpętać rebelię i zostawić to wszystko przypadkowi...
PS. Każdemu czasem się zdarza ;p
Może po prostu nie nadawał się na polityka? Przyklad ze starożytności: wojny prowadził David, ale na króla istniejącego już państwa wybrano jego syna Salomona, usprawiedliwiają to nawet stwierdzeniem, że pierwszy był królem tylko czasów wojny. Poza tym V działał nadal w afekcie, chciał pokazać swoim wrogom, że do tego stopnia się ich nie boi, że sm wydal się w ich ręce. Moim zdaniem to też bez sensu było, w końcu mógłby wyznaczyć lub chociaz zasugerować kogoś do sprawiedliwego rządzenia. Możliwe też, że był po prostu zmęczony i szukał odpoczynku w śmierci.
Dobrze mówisz, ale to nie zmienia faktu, że V okazał się... nieodpowiedzialny. Wciąż nie mogę sobie wyobrazić, jak wyglądałby dalszy ciąg tej opowieści, ale być może to jest po prostu brak wyobraźni scenarzystów... lub też zbyt duża ich wyobraźnia ;]
Był cały poparzony, zapewne nie miał twarzy, może były z tym związane jakieś dolegliwości - to taki rodzaj autoeutanazji. Niestety, nie zawsze człowiek może być taki, jakim chce być - czasami po prostu nie starcza sił..
Co tylko potwierdza fakt że był nieodpowiedzialny. Wydawałoby się że podjął się czegoś, czego nie miał możliwości zrealizować. Ale tak naprawdę V chciał zemsty i udało mu się ją dostać, ale wplątał w to parę tysięcy ludzi, więc jeśli nie jest ostatnim egoistą powinien być pewien że starczy mu sił, żeby ich wyplątać. W sumie pogubiłam się czy się ze mną nie zgadzasz, czy po prostu pokazujesz mi inny punkt widzenia. Jeśli to drugie, to rozumiem to, jednak nie zamierzam mu współczuć, mimo że zapewne powinnam.
Zgadzam się, że był nieodpowiedzialny i w swojej zemście wykorzystał ludzi. Dodatkowo jednak zaznaczam, że poszło im to na dobre, bo się w końcu wyzwolili, a do tego trzeba przywódcy. Myślę, że zarówno zemsta, jak i chęć wyzwolenia była dlań tak samo ważna. Zabrakło mu sił, byc może, że w ten sposób zamanipulował także ponownie Evey i liczył, że ona przejmie władzę (?)
Wydaje mi się, że zrealizował to czego pragnął w 100 procentach, oddał władzę ludziom, dał im ponowną mozliwość decydowania o sobie bez dyktatury tyranii. Jego celem było obudzenie ludzi do walki tak, aby każdy wiedział czego chce, nie chciał już przerażonego tłumu, który idzie jak baranki za czymś co wyda się ok, chciał aby każdy wyzbył się strach decydowania o sobie i swoim przeznaczeniu. Jeśli to on stanąłby na czele ludzi to znaczyłoby, że wybrali kolejnego wodza, który powiedzie ich tam gdzie on chce, a nie gdzie oni chcą się udać. Słowem każdy jest dorosły i jeśli się na coś zdecydujesz nie licz, że ktoś mądrzejszy poprowadzi Cię przez życie za rękę i pokaże co robić, co jest dobre, a co złe.
Jeśli rewolucja zakończyłaby się z chwilą śmierci jej prowokatora to znaczy, że była ona nic nie warta, a ludzie nie byli na nią gotowi. V był ideą jak sam mówił, a idea nie upada wraz ze śmiercią jednego człowieka.
A kto przejmie władzę, ci którzy według niego ją utracili- zwykli ludzie.
V dokładnie wyjaśnił w filmie dlaczego zamierza umrzeć tej nocy co wysadzenie parlamentu. Uważał się za potwora takiego samego jak rząd, który chciał obalić. Tak samo jak oni był mordercą - zabijał z zemsty i żeby nie musieli robić tego inni ludzie. Dzięki niemu ludzie dostali szansę stworzenia nowego systemu i władzy nie zbudowanej na zbrodni, ponieważ nie było żadnych winnych. V był ideą, w nagraniu tv przekazał obywatelom swoje plany i na nowo obudził w nich poczucie wartości i idei, czegoś ważniejszego od obawy o własne życie.
Nie było dla niego miejsca w kraju, w którym panuje nowy porządek. On potrafił tylko zabijać a nie budować - do tego potrzeba innych osób
Zgadzam się z przedmówcą, tezę też można potwierdzić wzorem Vendetty który ułożył z domino. On zaczął tą rekcję łańcuchową, lecz nie ustalił jaką sam miał odegrać rolę. Świadczy o tym ostatni klocek który nie pasował do kanonu. Po skończeniu motywu zemsty i oddaniu władzy w ręce ludu jego idea została spełniona a on sam nie miał nic do stracenia. Postanowił więc popełnić samobójstwo. Nie wiem tylko dlaczego nie mógł zostać z dziewczyną, przecież zakochał się w nie. To przez to że był potworem? Był okaleczony? Nie sądzę, zeby to był powód.
To, że V zginie było już wiadomo od samego początku filmu. Poza tym, czy Wy naprawdę sobie wyobrażacie, by IDEA zrobiła swoje happy endem i poszła żyć długo i szczęśliwie z drugą połówką? Nie obraziłoby to jakoś waszych uczuć, w sensie, zepsuło całą postać, jaką był V? Jest pewien kanon: nawiązując do "Batman: Mroczny Rycerz" - w nim pada wyjaśnienie, że bohater musi "marnie skończyć", wyrzec się swojego szczęścia etc. po to, aby właśnie jego IDEA miała siłę - taki MUSI być V, o co jemu chodziło było to, aby idea przetrwała mimo jego śmierci. Gdyby V miał przeżyć, musiałby SIĘ ZMIENIĆ - przestać być V, wyrzec się V, a więc ZABIĆ V.
Dobrze, zrozumiałem. Nie musisz pisać Caps Lock'iem.Jest to moja interpretacja filmu i nikt nie musi się z nią zgadzać. Nie zrozumiałem tylko końcówki, lecz teraz to widzę. Możliwe również, że zbyt zawile podałem swoje uczucia na temat filmu. Nie, oczywiście wiedziałem, że skończy się to jego śmiercią, gdyż taka była jego idea. Lecz ja nie mówię o idei lecz o nim jako o normalnym człowiekiem z krwi i kości, czy mógłby porzucić swoją ideę dla niej. I tu był cel mojej poprzedniej wypowiedzi. Czy CHCIAŁ porzucić ideę, czy też bał się za bardzo tego, że ludzie go znienawidzą za to jakim on jest, jak to ładnie określa Deddlith 2 wypowiedzi niżej. I w tym tkwi problem.
To jest niestety nasza najbliższa przyszłość, którą zgotuje nam nasz oszukańczy, durny rząd dzięki ACTA.
Odpowiedż daje nam Evey na końcu filmu:
-Był Edmund Dantès'em, moim ojcem, moją matką, ,moim, przyjacielem, panem (zbuntowanym policjantem), był nami wszystkimi.
Specjalnie bohaterowi nie została ściągnięta maska, aby można było sobie łatwo wyobrazić, że mógł być każdym. Aktor Hugo Weaving ściąga maskę przed napisami i patrzy się w oczy widza. V był tylko(aż) ideą, symbolem buntu, który przedstawiany był jako pojedynczy przypadek w systemie, jednak nic nie dzieje się przypadkiem. Był ludźmi walczącymi w podziemiu o wolność, którzy zdjęli swoje maski po obaleniu reżimu i pokazali SWOJĄ prawdziwą twarz.
gdyby stanął później na czele tych ludzi których wzburzył to stałby się kolejnym kanclerzem. tzn zdobyłby władzę nad bojącymi się wolności ludźmi.
on nic tym ludziom nie obiecywał. dał im wolność z którą muszą sobie sami poradzić.
W sumie tak całkiem nie zniszczył wszystkiego- był jeszcze ten policjant, co go ścigał i w końcu pozwolił na dokonanie rewolucji, no i ci żołnierze spod parlamentu, więc miał kto zarządzać krajem. Po jakimś czasie zapewne wolne wybory i powrót demokracji
Trochę śmieszy mnie zakorzenienie Guya Fawkesa w popkulturze jako symbolu anarchii. W historii wyglądało to nieco inaczej, gdyż Guy chcąc wysadzic Parlament, a wraz z nim króla nie dążył do destrukcji monarchii i republiki, lecz do tego, żeby na tronie zamiast Jakuba I zasiadła jego córka Elżbieta Stuart. Wynikało to z tego, że Fawkes był katolikiem i chciał miec katolickiego króla, a Jakub, jak każdy angielski monarcha od czasów Henryka VIII był protestantem.