Zbliżając się stopniowo do końca roku, usiłuję dogonić ostatnie premiery, które do tej pory mi umknęły. Ostatnio sięgnęłam po „W blasku ekranu” i szczerze mówiąc… Nieco żałuję, że tak późno się z nim zapoznałam – to naprawdę dobre kino!
Osamotniony, odstający od reszty dzieciaków Owen zapoznaje się z nieco starszą dziewczyną. Chłopiec wymyka się z domu, by w towarzystwie Maddy oglądać serial telewizyjny „The Pink Opaque”, który leci po godzinie, o której powinien już spać. Nietypowa przyjaźń podtrzymywana przez kasety VHS ciągnie się przez lata do czasu, gdy dziewczyna niespodziewanie znika. Serial wkrótce po tym zostaje anulowany. Wraz z upływem czasu w życiu Owena zaczynają dziać się dziwne rzeczy…
To film, w którym niezwykle łatwo się odnaleźć. Prosta miłość do kina, stale podsycana nostalgią. Do tego olbrzymia przyjaźń rozwijająca się dzięki wspólnej pasji. Zdecydowanie można powiedzieć, że to jeden z takich feel-good movie przyspieszających upływ czasu. Nie należy jednak zapominać o grozie – ta również jest jak najbardziej obecna, a co niektóre sceny mogą wywołać dreszcz niepokoju. Nie zabrakło też tych nieco poważniejszych tematów. Brak kontroli nad życiem, uleganie presjom i oczekiwaniom, poszukiwanie własnej tożsamości, fantazjowanie o marzeniach miast ich realizacji. Bywa ponuro, a zakończenie pozostawiające widza w próżni wyłącznie pogłębia to wrażenie. Produkcja ta nie trafi z pewnością do każdego – jednak niektórych bezsprzecznie zachwyci.
Niesamowicie podoba mi się realizacja. Kadry przesiąknięte różowym światłem, zabawa konwencją (główny bohater narratorujący wprost do ekranu), coś naprawdę wyjątkowego w tegorocznym rozdaniu premier. Świetne są też przerywniki wyjęte z ulubionego serialu nastolatków – idealnie najntisowy ze wszystkimi tandetnymi efektami specjalnymi tamtych czasów. Bardzo doceniam też muzykę – mnóstwo dobrych kawałków, które domykają konstrukcję całej opowieści. Tej ścieżki dźwiękowej słucha się po prostu dobrze. Radę dają także aktorzy. Justice Smith prezentuje jednego z najbardziej biernych głównych bohaterów, jakich miałam okazję zobaczyć na ekranie i pasuje to wprost idealnie do tej opowieści. Więcej charyzmy czuć od Briggete Lundy-Paine, kreowana przez nią Maddy budzi sporą sympatię pomimo całej swej ekscentryczności.
Warto obejrzeć „W blasku ekranu”, choć trafi on wyłącznie do specyficznej grupy odbiorców. Jeśli poszukujecie typowego horroru, spotkacie się z rozczarowaniem. To wyłącznie pełen melancholii dramat z elementami grozy rodem z lat dziewięćdziesiątych i ówczesnych seriali dla młodzieży. Miałam problem z oceną, jednak film ten ostatecznie otrzymuje ode mnie 8/10, świetnie się bawiłam przed tym błyskającym różem ekranem.
Też tak samo oceniłem ten film, ale definitywnie potrzebowałem go obejrzeć. Ja przede wszystkim widziałem w nim przedstawienie desperackich prób ucieczki przed dobijającą rzeczywistością w świat za ekranem telewizora. Bardzo uderzyły mnie też kadry przepełnione liminal spaces. Prawie nigdzie nie było tłumów a jak były to główny bohater był i tak potwornie wyalienowany. Ten aspekt alienacji potężnie we mnie uderzył, ale też fakt jak pogłębiające się zaburzenia powodowały w bohaterach coraz gorszy upadek ku ciemności. Maddie wpadła w pewnego rodzaju psychozę, Owen w coraz głębszą depresję. W zasadzie te obie postacie przemówiły do mnie po równi, były boleśnie wiarygodne. Ten film był jak fever dream mieszający się z tragicznymi zdarzeniami z rzeczywistości oraz jej monotonią. Bohaterowie którym lata mijają jak sekundy, te ubogie dialogi, ta cała niesamowita warstwa wizualna. Nie jest to może arcydzieło, ale potrafi odcisnąć na człowieku trwałe piętno.