Chodzicie na filmy dla dzieci? Ja, jako matka dzieciom, głównie - i nie żałuję. I nie chodzi tu tylko o roztkliwiający widok trójki moich malców, ten moment kiedy w przydużych fotelach, z mikrokartonikami popkornu w rączkach przenoszą się do rzeczywistości na równoległym ekranie. Także o natłok "dorosłych" znaczeń, symboli i tekstów, którym dałam się ponieść podczas projekcji "WALL.E".
Uroczy film. Czego tam nie ma! Zabytkowa planeta, na której ostatni (?) ocalały robocik (tytułowy bohater) buduje miasto pieczołowicie układając wieżowce ze śmieci. Oswojony karaluch - jedyny towarzysz niedoli, skurczybyk, którego nic nie zmoże. Drugi robot, który pojawia się w tej scenerii - niemal zupełnie już odhumanizowany, któremu jednak na imię Ewa (!), który zostaje obiektem westchnień robota-śmieciarza i fantastycznym inkubatorem jedynej (?) ocalałej rośliny. Pomijając karalucha jako nieistotnego w swej misji odnalezienia życia, hyhy.
Stworzyciele (zabytkowej planety i obu robotów) sunący bez celu na komfortowym kosmicznym promie - każdy wielkości słonia, z kolą w dłoniach, na wypasionym latającym leżaku. Zadowolony, choć pozbawiony zdolności chodzenia a nawet siedzenia, nie mówiąc już o myśleniu czy odczuwaniu.
Ludzkie roboty i nieludzcy ludzie, perypetie i zwroty akcji, wreszcie wspólny powrót na Ziemię. Ani pół małej albo przyziemnej sprawki. Nie wszystko fair, w każdym razie wobec dzieci - w pewnym momencie, w związku z przyłapaniem bohaterskiej Ewy pada hasło: "o dalej, przeleć ją tym skanerem". Tak drobnym druczkiem. Poza tym pierwsza klasa. Bo to niesamowite, na ile najróżniejszych sposobów można pokazać miłość. Idźcie, sami zobaczcie.
Bo choćby nie wiem, jak się natężał - nikt nie opisze tańca pary zakochanych maszynek i końcowej sceny we dwoje. Wzruszającej więzi. Takiej, która dwóm kupkom złomu pozbawionym właściwie zdolności mowy - każe dokonywać rzeczy nie do zrobienia. Para, swoją drogą, kapitalna. Ona "piękna", z tysiącem funkcji i świeżo nabytą świadomością, że nie zawsze warto podążać za tym, co wdrukowane - on stary, pogruchotany lecz jaki szlachetny i dzielny. Zdolny użyć do tańca napędu... z gaśnicy pianowej, ponieważ brak mu własnego. Brzmi idiotycznie, a jednak porusza. Polecam :).