Po pierwszych 30 minutach myslalem ze to romansidlo, ale potem okazalo sie ze to 100% libertarianski film ukazujacy dlaczego panstwo jest zlem (wojna, mordowanie Indian) i do czego prowadzi prohobicja (w filmie ukazana jest prohibicja alkoholowa, ale oczywiscie to samo dotyczy tej wspolczesnej - narkotykowej).
Pokazuje tez ciekawy fenomen: ludzie ktorzy biora udzial w wojnie po powrocie czesto staja sie anty-wojennymi libertarianami, ktorzy chca aby panstwo sie od nich odwalilo (widac to czesto wsrod zolenierzy amerykanskich wracajacych z Iraku).
Ogolnie: fantastyczy film z przeslaniem.
Liberalni neofici muszą się wykazać radykalizmem, i tak nawet stawanie na czerwonym świetle jest dla nich przejawem tyranii państwa i argumentem do jego likwidacji. Nawet do kina ze swobodą pójść nie mogą, bo zaraz na ekranie widzą podniety do walki z państwem. No ale sztukę interpretować każdy może, freestyle, no nie. I żałosna donkiszoteria.
Cholercia, 15 lat bycia libertarianinem a wciaz jestem uwazany za neofite.. To chyba dobrze?
A nie sorry, teraz w modzie jest bycie "umiarkowanym" i ogladanie filmow o "sprawiedliwosci spolecznej".
P.S. A moj komentarz jest dla osobnikow, ktorzy sa zainteresowani zyciem jak ludzie i ktorzy maja ochote na troche wolnosciowego kina od czasu do czasu a nie moga takiego nigdzie znalezc.
Zreszta nie sa to tylko moje opinie, film ten jest umieszczony na wielu internetowych listach (zagranicznych) z najbardziej pro-libertarianskimi filmami. Podobnym filmem (o podobnej tematyce i przeslaniu) jest "Shenandoah". Tez goraco polecam.