"Wicked" pozytywnie zaskoczyło! Nie spodziewałem się niczego wielkiego, a wyszedłem z kina więcej niż zadowolony. Film trwa prawie trzy godziny, ale ani przez chwilę nie miałem ochoty sprawdzać zegarka. Fabuła wciąga, jest dramat, emocje, a trzeci akt to już totalny rollercoaster z kapitalnym finałem przy kawałku "Defying Gravity".
Największe zaskoczenie? Ariana Grande. Myślałem, że będzie cringe'owa, a tu proszę – świetna jako narcyzka Glinda, zabawna i idealnie wpasowana. Cynthia Erivo jako Elphaba – klasa sama w sobie. Wizualnie też lepiej, niż zwiastuny sugerowały – CGI i greenscreen są spoko, myślałem że będzie dużo gorzej. Nie jest idealniee, ale wystarczająco dobre. No i muzyka – soundtrack na Spotify wjechał od razu.
Nie jest jednak wszystko takie różowe. Tempo w jednym momencie siada, Jonathan Bailey (Fiyero) to meh, a Jeff Goldblum zasługuje na więcej czasu ekranowego – może w sequelu się poprawią. Liczyłem też na większe rozwinięcie relacji Elphaby z siostrą.
Mimo wszystko dobry film i warto zobaczyć na dużym ekranie. Czekam na sequel jak bachory na pierwszą gwiazdkę :)
Na mnie zadziałało może z tego względu, że spodziewałem się totalnie dziadowskiego filmu. Miałem oczekiwania na poziomie, nie wiem, ściółki leśnej? Coś w ten deseń. Mam w planach wybranie się drugi raz na ten film ze swoją drugą połówką - jeśli tak się stanie, to jestem ciekawy czy "Wicked" przetrwa próbę ponownego obejrzenia. Ta moja ósemka to z takim duuużym minusem i równie dobrze mogła to być siódemka.