Czy podczas oglądania nie mieliście wrażenia, że z Yennefer zrobili... no, powiedzmy, inną
osobę? Już pomijam to, że wszystko w tym filmie spłycili, pomijam sam dobór aktorki, bo
szczerze mówiąc nie wiem, co o niej sądzę, ale... Miałam wrażenie, że z zrobili z niej taką
damę w opałach albo Aaricię z Thorgala - że niby coś tam umie, ale nic nie pokazuje, bo tak
naprawdę jest miłą kobitką, która chce tylko niańczyć dzieci i ma do ukochanego pretensje,
że wyjeżdża na niebezpieczne wyprawy. To znaczy, zdaję sobie sprawę, że Yen ma trochę z
tych cech, ale to jest CZYMŚ przesłonięte. I właśnie tego CZEGOŚ mi w tym filmie zabrakło.
A w ogóle ich miłość wygląda tam na przelotną przygodę: "O, fajnie, moja była laska
przyjechała, zapytam co tam u niej".
Chociaż według mnie film nie był taki zły. Pomijając ogromny chaos, smoka, którego
połowa z nas pewnie bardziej realistycznie narysowałaby w Paincie, aktorkę grającą Ciri,
która miała głos mniej emocjonalny od IVONY i pana Paździocha, którego ciągle miałam
przed oczami, wcale nie było tak tragicznie. Oczywiście dla tych, którzy czytali książkę
wcześniej i nie zepsuje im to wyobrażenia tamtego świata. 6/10