Większość widzów się zgadza, że film rozbił się o scenariusz - a raczej jego brak. Emisja serialu rozwiała nadzieje, że będzie lepiej. Było tak samo źle. Anonimowy autor scenariusza karygodnie zlekceważył pierwowzór, usuwając z niego skrzętnie wszystko to, co stanowi o klasie prozy Andrzeja Sapkowskiego, m. in. jego wyczucie dramaturgii oraz dialogi (z wyjątkiem słynnej kwestii "podnieś to, synku, tu nie wolno śmiecić". Kiedy pada, widzowie budzą się zaskoczeni). Nasuwają się dwa wyjaśnienia: albo autor scenariusza książki w ogóle nie czytał, zna ją tylko ze opowieści kogoś, kto nie grzeszy talentem narracyjnym, albo też - i ta druga możliwość jest, niestety, bardziej prawdopodobna - scenarzysta ów uznał, że sam to zrobi lepiej. Jest przecież o wiele bardziej "wielki" i "utalentowany" od jakiegoś tam pisarzyny. Lepiej wie, co porwie młodych i starych. Do diabła z logiką akcji, głębią charakterów i tym podobnymi przeżytkami! Weźmiemy to i tamto, dodamy parę nowości i samo zagra! Ostatecznie, skoro znaczną część programu TV zajmują reklamy proszków do prania, oznacza to, że powinny stanowić one kanon artystyczny. Tak jest demokratycznie i większościowo. Scenarzysta być może nie zdaje sobie sprawy, że ciężko obraził widzów, z góry uznając ich za idiotów. I nie usprawiedliwia tego nawet widoczna gołym okiem różnica klasy (i umysłowości) tegoż scenarzysty a pisarza, którego dzieło beztrosko oszpecił.