Martin nie tak dawno temu umiejętnie rozkładał akcenty. Przemoc czy seks były w jego filmach dodatkiem, taką orientalną przyprawą, "Wilk z Wall Street" to w 50% same przyprawy. Produkcja z 2013 roku to filmowy brukowiec, historia Jordana Belforta pokazana została przez pryzmat Jego seksualno-narkotykowych eskapad a to co powinno być pierwszym planem, jest tu marginalizowane , spychane na bok. Film zrobiony pod publikę, odstający od tego co Martin tworzył dotąd. Poza tym irytują dwa covery: Sloop John B oraz Mrs Robinson, dlaczego? W ścieżce dźwiękowej użyto starych oryginalnych nagrań bluesmanów i nagle bam, dostajemy covery, tak ni w 5 ni w 9. Szczerze? Nie tego oczekiwałem po tym filmie, chciałem czegoś w stylu "Chciwości" czy "Wall Street" niestety dostałem coś na poziomie brukowca, film ani ziębi ani grzeje, szkoda Leonardo, bo daje koncertowy popis gry aktorskiej, szkoda że w takiej marnej produkcji.