Film oglądałem wczoraj i z początku miałem tylko ocenić, tylko że dzisiaj widziałem "Rewers" (podobno film oscarowy i genialny) i napisałem post. Powiedzcie mi dlaczego? dlaczego tak jest, że o tym filmie nikt nic nie słyszał, a o "Rewersie" aż huczy! Spodziewałem się po nim naprawdę porządnego filmu, a się zawiodłem. Po "winie truskawkowym" nie spodziewałem się niczego, choć jak zawsze z entuzjazmem do polskich filmów miałem nadzieję na coś dobrego, no i nie zawiodłem się. Po raz kolejny okazuje się, że w polskim kinie nie ma co się kierować reklamami i jakimiś śmiesznymi nagrodami. Jeśli o czymś nie słyszałeś z mas mediów, to znaczy że jest dobre. Jak najbardziej polecam ;p
Podpisuję się pod ocenami! ALE: czy ktoś słyszał o jakimkolwiek innym polskim filmie (poza Winem), o którym nie było w mediach, nie dostał ważnych nagród, a jest dobry :)? Chciałabym taki obejrzeć...
Czy dobry? Można na ten temat przeczytać dość zróżnicowane opinie. Oceń sama. Namawiam Cię do obejrzenia filmu Ryszarda Macieja Nyczki "Siedem przystanków na drodze do raju". Pozdrawiam.
Mam wrażenie,że o tym filmie też było głośne, choć faktycznie nieporównywalnie mniej. Był bardzo chwalony przez bardziej zainteresowane kinem środowisko i okrutnie się na nim zawiodłem. W skrócie uważam, że jest to przerost formy nad treścią i pseudo ambitne nietreściwe kino, z nachalną i kiczowatą symboliką. Jeśli masz ochotę, to powiedz proszę czemu tak Ci się podobał :)
Czemu mi się tak podobał? Gdzieś to już pisałam, ale skoro podobał, to powtórzę, miło chwalić, a wracam do tego tytułu uporczywie :)
Po pierwsze MUZYKA! Michał Lorenc, ten świst wiatru w trawach... (zdaje się, że instrument nazywa się nej)
Dalej: BESKID NISKI! Nikt go piękniej nie pokazał nigdy w żadnym filmie, no zachwyt po prostu! A jeżdżę tam kilka razy w roku i niejeden raz się zachwyciłam :)
Dalej: Cudne dialogi! Krótkie, celne, inteligentne, ŚMIESZNE!
Dalej: Epizody - rewelacja: Radziwiłowicz! Grąbka! Więckiewicz!
Dalej: LECH ŁOTOCKI (jako Mietek Lewandowski)- nie widziałam lepszej roli w polskim filmie :)
Na razie "Wina" nie przebił mi żaden inny film polski. Ostatnio podobały mi się: Wszystko co kocham i Zero, znacznie mniej: Rewers, Jeszcze nie wieczór, Dom zły, Enen, Tatarak.
I jeszcze sprostowanie: ktoś tu napisał, że "Wino" pięknie pokazuje jego ukochane Bieszczady - jak można nie rozpoznać ukochanych gór!? W filmie są Jaśliska głównie (jako Żłobiska) - miasteczko we wschodniej części Beskidu Niskiego, no i sam Beskid Niski - przepiękny.
@potasznia, polecam Ci film pt. "Sztuczki", absolutny pretendent do tytułu najlepszego polskiego filmu nakręconego po roku 2000*. Szczerze polecam, skoro podobało Ci się "Wino truskawkowe" to również "Sztuczki" powinny. Daj znać jak obejrzysz film, ciekaw jestem czy się spodoba ;p
@Covaleux "Wino truskawkowe" nie jest jakimś tam przeciętnym romansidłem i pokazuje, że nie wszystko dzieje się tak, jak wydawałoby się że powinno (np. małżeństwo z rozsądku a nie miłości) jak to zwykle w polskich filmach bywa. Jak napisała poprzedniczka, są tu piękne scenerie (też jestem miłośnikiem polskich gór), dialogi są na b.dobrym poziomie (jak wyglądają złe? ->odsyłam do filmu "Rewers"). Znani aktorzy grają mało ciekawe role (duży plus). Reszta jest wyżej. Rozumiem, że nie każdy trawi mistycyzmu, lub symboliki w filmach, także nie dziwi mnie, że mógł się nie podobać, ale z pewnością jest warty uwagi.
Pozdrawiam .)
Sztuczki widziałam dawno, chyba ze 2 lata temu. Pamiętam, że to dobry film, może bardzo dobry, ale emocjonalnie pozostaję przy Winie (ze względu na Beskid i muzykę chociażby). Wino ma minus, o którym wspomniałeś - ten mistycyzm wg mnie nieudany, ten duch..., coś tu się przełamuje w złą stronę w tym filmie, lepiej gdyby pozostał w realu :) Sztuczki są pewnie lepsze kompozycyjnie, realizatorsko i też mają świetną muzykę, ale gdzie jej do tego szumu wiatru na połoninach (wiem, że połoniny są tylko w Bieszczadach, może kompozytor uogólnił :), no i gdzie Wałbrzychowi do Beskidu!
A więc kluczowa jest tu miłość do Beskidu, niestety jej nie podzielam. Właściwie to nie miałem okazji żeby się zakochać. (Niby byłem, ale krótko).
Porównując do wymienionych przez Ciebie innych filmów, to WCK podobało mi się znacznie bardziej, naprawdę niezły film, niezwykle przyjemnie się go ogląda, a Tatarak to mistrzostwo, taki powrót Wajdy po filmach bardziej masowych, świetnie prowadzona narracja, za co zasłużony niedźwiedź zresztą i Krystyna Janda podkreślająca swoją klasę.
A mnie się nie podobał (4/10: "poniżej oczekiwań", właśnie to najlepiej oddaje moje uczucia) - choć bardzo chciałem, żeby było inaczej. Już mówię, dlaczego.
Powód może jest durny, ale dla mnie istotny: uważam, że "Opowieści galicyjskie" Stasiuka (na podstawie których zrobiono film) to najlepsza książka tego autora, znacznie lepsza od na pewno ważnego, ale nieco przechwalonego i strasznie naiwnie odbieranego "Jadąc do Babadag", że już o ostatnich jego wypocinach nie wspomnę: "Dojczland" czy "Taksim" to jakieś literackie koszmary. No, o to mniejsza - ważne, że "Wino truskawkowe" zniszczyło materiał literacki w sposób skandaliczny. I naprawdę: nie jestem jakimś zgredem, który uważa, że film zawsze musi być gorszy od książki, a jeśli już w ogóle trzeba ekranizować, to wyłącznie jeden do jeden, co bym se mógł go ocenić na zasadzie "dobry, bo sobie wyobrażałem to tak/zły, bo wyobrażałem sobie inaczej". Nie, naprawdę nie.
Ale w "Winie truskawkowym" sprawa jest grubsza. Uogólniając: "Opowieści galicyjskie" są metafizyczne, subtelne, pełne niepokoju, grozy, ponure, drapieżne... Można je interpretować na wiele sposobów, zwracając uwagę a to na odnowienie gatunku reportażu, a to na grę z konwencją ballady romantycznej, a to na komplikacje związane z narratorem, który jest/nie jest samym Stasiukiem. No i oczywiście są znakomite językowo, stylistycznie. Tymczasem w filmie wszystko jest beznadziejnie spłaszczone: metafizyka zamienia się w dosłowność, groza znika zupełnie, całość łyka się jak tytułowe wino - bez wstrętu, ale i bez zachwytu. Ale jest jeszcze coś gorszego - i to mnie wpieniło najbardziej: znikła gdzieś zupełnie cała drapieżność, surowość, zrobiła się z tego jakaś debilna pogodynka w stylu jeśli już nie Bromskiego (to by jednak była chyba za gruba obraza), to przynajmniej gorszego Kolskiego, tego z ostatnich filmów, na przykład z "Jasminum" - takie sobie sentymentalne powielanie mitów o polskiej prowincji sielskiej-anielskiej, gdzie pijaczkowie to upadłe anioły, wszyscy trzymają sztamę przeciwko złemu Babilonowi (oczywiście nie wiedząc o jego istnieniu), a między jedną a drugą flachą pogawędzają sobie z sympatycznymi duchami. "Wino truskawkowe" ogląda się, jakby nie było zrobione na podstawie jednej z najlepszych i najbardziej prowokacyjnych polskich książek ostatniego dwudziestolecia, tylko oparte na jakimś, za przeproszeniem, "Domu nad rozlewiskiem". Znacznie już lepszą ekranizacją Stasiuka były "Gnoje" na podstawie "Białego kruka": film tak strasznie zły, że aż niechcący dobrze oddający deliryczny i dekadencki klimat książki.
Jedna scena, która rozbudziła moje nadzieje: kiedy Mahaczek/Andrzej przyjeżdża do miasta i widzi Dziędziela/Kościejnego i Więckiewicza/Wasylczuka podczas oprawiania świniaka: ta muzyka, światło, to napięcie w rozmowie bez słów dwóch zakapiorów, z których jeden za niedługo zarżnie drugiego, o czym obaj już pewnie jakoś tam wiedzą... Tak, to było godne "Opowieści galicyjskich". Niestety, dalej było już tylko gorzej i gorzej.
W życiu nie czytałam tak wnikliwej recenzji. Ze wszystkim się zgadzam, a Wino nadal podoba mi się strasznie. Czy nie za wiele widzisz w samej prozie i wymagasz od filmu? Chyba sam autor byłby zdziwiony, ale i ucieszony, że ktoś tak mądrze i głęboko interpretuje jego tekst:) Biały kruk to książka o przyrodzie Beskidu Niskiego, taki hymn o Beskidzie, a Gnoje bardzo zły film. A nie podobają ci się aktorzy? Łotocki! A epizody, cudne dialogi, no i muzyka Michała Lorenca! I zdjęcia.
Na marginesie, dla mnie najlepsze są opowiadania Stasiuka, atobiografia :), lubię też wracać do Dukli (nie każde miasto będzie miało taki pomnik). Myślę, że napisze wspaniałą książkę o swoim dzieciństwie na Polesiu, dotykał już tego tematu, np. w Fargo.
Pozdrawiam!
Wiesz, gdyby to nie było na podstawie "Opowieści galicyjskich", to może bym to nawet i kupił. W sumie to pierwsze wrażenia z filmu miałem takie... no, pogodne; problemy zaczęły się, kiedy już jakoś to sobie poukładałem na chłodno. Ale w pierwszej chwili całkiem się w sumie dobrze bawiłem, a i we mnie - jak w wielu z Was tu piszących - "Wino truskawkowe" obudziło jakieś miłe wspomnienia. I to już od pierwszej sceny, tej w autobusie: kiedy jechałem czas jakiś temu, na dłużej nieco, do Jaślisk, czyli tych tam Stasiukowych Żłobisk, w których film był oryginalnie kręcony, to przeżyłem dokładnie, identycznie takie samo wzajemne wyprowadzanie się miejscowych meneli na przystanek - różnica tylko taka, że ten mój autobus to był ostatni kurs jakąś zimową nocą... Czyli tak: film w swojej klasie nie jest zły, mieści się jakoś tam w górnej średniej polskiej produkcji filmowej (czyli na pewno gorszy na przykład od "Placu Zbawiciela", a dużo lepszy choćby od "Pręg"), ale będę też bronił mojego sprzeciwu i swoich argumentów - jak na ekranizację "Opowieści galicyjskich" jest za ckliwy, za sentymentalny, rozmieniający metafizykę na banał i nieprzekonującą magię, będącą w istocie z lekka tylko podrasowaną dosłownością. Owszem, jest sporo ładnych zdjęć, muzyka Lorenca rzeczywiście przejmuje, gra aktorów jest bardzo, ale to bardzo przyzwoita - zabrakło tylko jakiejś samodzielności reżyserskiej, jakiejś nuty niezbędnego moim zdaniem szaleństwa. Ten materiał można było wykorzystać w różny sposób, a reżyser wybrał chyba najgorszy. Kiedyś rozumnej ekranizacji tej książki mógłby się podjąć Kolski (z czasów "Jańcia Wodnika), może Witold Leszczyński, świeć Panie nad jego rozhulaną duszą... Dziś chyba tylko Smarzowski.
Co do Stasiuka: to jeden z ważniejszych polskich pisarzy ostatnich dwudziestu lat. Czasem mnie irytuje, budzi pewne niepokoje, wcale często zachwyca (w "Opowieściach", "Dukli", w - przy wszystkich zastrzeżeniach - "Babadagu"), ale na pewno nie da się mówić o polskiej literaturze najnowszej pomijając Stasiuka. No i nie zgadzam się na czytanie go wyłącznie jako piewcy Beskidu Niskiego czy Europy Środkowo-Wschodniej. Ale też nie uważam, żeby moja interpretacja była jakoś nieuprawniona, zwłaszcza że korzystałem z tego, co pisali o nim spece nie lada: Przemysław Czapliński, Jurek Jarzębski czy Darek Nowacki.
Czy napisze jeszcze coś naprawdę dobrego?... Cóż, chciałbym w to wierzyć tak jak Ty, ale coś nie mogę: od "Fado", przez "Dojczland", aż po "Taksim" jest równia pochyła, i to cholernie stroma. Zresztą on już chyba nie ma czasu na pisanie, rozmienia się ostatnio na drobne - jest na dobrej drodze, żeby stać się pierwszym polskim literackim celebrytem na Zachodzie.
Pozdrawiam Cię bardzo ciepło, dzięki za miłe słowa.
Spieszyłam się, żeby sprostować to fargo :), ale nie zdążyłam, jak widzę, dziękuję za taktowne przemilczenie :) Zbyt surowo oceniasz Stasiuka, daleko mu do celebryty, mało kto zrezygnuje z możliwości uczciwego zarabiania dużych pieniędzy, a on nigdy nie był filozofem ani nawet intelektualistą. Ma po prostu ogromny talent, jak wielki aktor, który wcale nie musi być myślicielem (nawet nie powinien) :) Ale może faktycznie trochę niebezpiecznie Stasiuk zmienia proporcje? Pewnie ma tego świadomość.
Pozdrawiam :)
He-he... a czy ja napisałem, że to źle, że staje się celebrytą? Ależ wprost przeciwnie! Ale muszę doprecyzować, co to znaczy, bo faktycznie, celebryctwo kojarzy się wyłącznie z (był taki kapitalny tytuł książki na temat tego zjawiska) byciem sławnym dlatego, że jest się sławnym, a w stosunku do Stasiuka byłby to stanowczo chamski afront. Otóż chodzi mi tylko o to, że Stasiuk robi się teraz diabelnie popularny na Zachodzie (najpierw w Niemczech, potem we Francji, ostatnio w Ameryce), gdzie dokonuje absolutnie mistrzowskiej autokreacji: z jednej strony, co tu dużo gadać, fantastycznie przystojny facet w typie twardy-po-doświadczeniach-ale-wrażliwy (tak przynajmniej twierdzi moja żona, nie śmiałbym z nią w tej kwestii polemizować), ale z drugiej świetny pisarz; z trzeciej przybysz z fascynującego Najdzikszego Wschodu, za to z czwartej - potrafi zacytować z zachwycającą swobodą i elegancką nonszalancją jakiegoś filozofa, nad którym akademicy spędzają bezsenne noce (nie wierz w jego rzekomy nie-intelektualizm; to mól, który z pewnością przeczytał więcej książek niż ja, a zakładam narcystycznie, że nie przeczytałem ich tak znowu najmniej). I zarabia na tym bardzo - tak myślę - przyzwoicie. I naprawdę, uwierz mi: nic a nic nie mam mu tego za złe, to jego święte prawo, dla promocji polskiej literatury (i kultury, i Polski w ogóle) to tylko jak najlepiej. Jak mu kiedyś jakiś prezydent naszej Rzplitej wręczy za to jakiś order, to pierwszy będę bił brawo na stojąco. I w ogóle uważam, że jego zasługi na polu kultury są już nieocenione, i to - właśnie! - bynajmniej nie jako pisarza (którym bywa świetnym), ale jako założyciela wydawnictwa Czarne, dzięki któremu po raz pierwszy możemy czytać takich mistrzów jak Andruchowycz, Bodor czy Muller. I że się w ogóle mogliśmy przekonać, że wielka literatura nie jest pisana wyłącznie (ta-dam!) po francusku i angielsku.
Trochę mi się offtop zrobił, przepraszam.
A faktycznie, napisało Ci się Fargo. Nie zauważyłem, ale pomyłka przeurocza.
Przy całej mojej sympatii dla Stasiuka, nie jest to już "fantastycznie przystojny facet" (zresztą ma świadomość swej przemiany, wielokrotnie z niej żartował), z dalszym ciągiem opinii żony trudno się nie zgodzić, to fakty.
Wydawnictwo Czarne założyła i kieruje nim Monika Sznajderman, żona Stasiuka (wypisz wymaluj Lubica :), sam Autor chyba się w ogóle nie wtrąca :), poza tym, że przez swoje książki finansuje wydawanie mniej dochodowych autorów.
Stasiuk na pewno przeczytał mnóstwo książek, wielokrotnie o tym pisał i mówił i nie ma powodu, żeby mu nie wierzyć, ale czy to znaczy, że jest intelektualistą? "Ale nie wiem tego tak naprawdę. Coś przeczuwam, ale nie wiem." - To zdanie, (wypowiedziane w rozmowie z K. Janowską i P. Mucharskim w Rozmowach na koniec wieku) bardzo dobrze wg mnie oddaje intelektualizm Stasiuka. Polecam tę rozmowę, może ją znasz? Dwukrotnie pada tam z ust pisarza prośba: "Poproszę o prostsze pytanie." Widziałam to w telewizji i widziałam jego minę, ten kieliszek koniaku (pusty-pełny-pusty-pełny) i przestraszone oczy ucznia wyrwanego do odpowiedzi :) No, trochę przesadzam i żartuję, ale coś w tym jest :)
Pozdrawiam :)
Co do Czarnego: jasne, Sznajderman podrzuciła pomysł i kieruje wydawnictwem od strony organizacyjno-administracyjnej (zresztą po mistrzowsku), ale cappo di tutti cappi jeśli chodzi o dobór autorów, politykę artystyczną i takie tam, w sumie dość ważne (o ile nie najważniejsze) rzeczy, ma ciągle Stasiuk. No i niczego nie finansuje: naprawdę, zarobki nawet tak popłatnego pisarza jak on nie wystarczyłyby na podtrzymanie przy życiu choćby setnej części tak rozpędzonej machiny, jaką jest Czarne. Zresztą nie musi: są mistrzami w zdobywaniu dotacji, zwłaszcza europejskich (przyjrzyj się kiedyś stronom redakcyjnym albo okładkom którejkolwiek ich książki, zwłaszcza jakiejś trudniej sprzedawalnej, z esejami na przykład - aż gęsto tam od sponsorów, donatorów, patronów; zwłaszcza tych niemieckich, co samo w sobie świadczy o pozycji Stasiuka na Zachodzie i o ważności choćby jego osobistych kontaktów dla istnienia wydawnictwa).
Co do intelektualizmu: pewnie, nie jest intelektualistą w tym wąskim, słownikowym znaczeniu (czyli wybitnym specjalistą w jakiejś dziedzinie, który w dyskursie społecznym broni autonomiczności pewnego systemu myślowego), ale te jego wszystkie strasznie już ograne, powtarzane trochę bez umiaru wtręty typu "nie wiem, przeczuwam", "proszę o prostsze pytanie", to świetnie autokreacyjnie wykoncypowana retoryka, obliczona głównie na niesygnalizowane zastrzelenie uśpionego rozmówcy jakimś tam Kierkegaardem czy innym Cioranem... Byłem kiedyś w takim bardziej kameralnym gronie na jego dyskusji z Agatą Bielik-Robson, jedną z najtęższych i najbardziej bezlitosnych polskich myślicielek, i zapewniam Cię, że łatwo pola nie oddał, żywcem go nie wzięła.
Rozmów Mucharskiego nie czytam - od pewnego momentu - z założenia (ale wiele tego typu wywiadów ze Stasiukiem czytałem i wszystkie dość były do siebie podobne), bo uważam, że nie ma lepszego w Polsce specjalisty od spieprzenia najlepszej nawet okazji do tego, żeby pomówić w sposób choć trochę politycznie niepoprawny. Cóż, to pewnie skutki zbyt wielkiej ilości rozmów z księżmi... Krótko mówiąc, nudzi mnie niemożebnie: jak chcesz zobaczyć, jak się robi naprawdę ostry wywiad rzekę, to rzuć okiem na rozmowę Piotra Mareckiego i Piotra Kletowskiego z Andrzejem Żuławskim (w serii "Przewodnik Krytyki Politycznej").
No i - uff! - udało się mi niechcący wrócić na koniec choć trochę do tematyki filmowej.
Nie czytałem co prawda książki, ale calkowicie zgadzam się tą opinią i odniosłem podobne wrażenie, choć nie przyrównujac do książki. Może też wpływ miał mój nastrój podczas oglądania, przez ktory romantyczna miłość głównego bohatera do tamtej kobiety wydała mi się naiwna i śmieszna,bardziej godna politowania niż zachwytu. Tak, więc moja opinia o Winie i ocena 4/10 którą też wystawiłem, nie ulegla zmianie, a wręcz umocniła się;)
A scena ze świniakiem faktycznie bardzo dobra, najjaśniejszy punkt filmu.
Gdzieś tam niżej zostało napisane przez Ras_Democritusa (czemu używam takich bezosobowych form, jakby same z siebie wydały mi się bardziej stosowne), nie tak bezpośrednio, że Pręgi są filmem przeciętnym,, oj, imo bardzo dobrze zrobiony film, doskonale poruszający stosunki między ojcem i synem i jeden z lepszych polskich filmów ostatnich lat, dobre kreacje aktorskie.
Faktycznie, "Pręgi" też mi się nie podobały. Znaczy się - podobały, ale nie aż tak bardzo. Z mniej więcej tych samych powodów, co "Wino truskawkowe" - wiesz, liczyłem, że mnie jakoś ten film poruszy, wstrząśnie, rozjątrzy, ale nic z tego nie wyszło (dodatkowo zniechęciły mnie dość histeryczne reakcje krytyki, która trochę na siłę i z bidy usiłowała zrobić z "Pręg" arcydzieło). Póki film trzymał się jakoś książki, to jeszcze uszło - ale później, od momentu, kiedy oglądamy dorosłego już bohatera, scenarzysta (czyli Wojciech Kuczok, autor "Gnoja", na podstawie którego Piekorz zrobiła film) jakby się przestraszył, że naruszy trochę zbyt wiele tabu (co zresztą moim zdaniem zupełnie mu nie groziło) i postanowił troszkę pogłaskać widza z włosem... No i zrobiło się jakoś tak ckliwie, banalnie, nieprawdziwie - właśnie, zupełnie jak w "Winie truskawkowym". Ale na pewno na pochwałę zasługuje duet aktorski Frycz/Żebrowski - pierwszy jest jednak klasą samą w sobie, a drugi kapitalnie wszedł w rolę syna, który powiela już nawet nie zachowania, ale wręcz gesty i mimikę ojca. To naprawdę robiło wrażenie. Niemniej jednak z filmów, które traktują o tak czy inaczej rozumianej makabresce polskiej rodziny o wiele lepsze są choćby "Cześć, Tereska" czy wspomniany już przeze mnie "Plac Zbawiciela" - i wcale, zwróć uwagę, nie musi to być przemoc dosłowna, a i tak czujesz się po wyjściu z kina chory, brudny i poobijany.
Aha, no i "Gnój" Kuczoka to też moim zdaniem słaba książka - jego dwa pierwsze zbiory opowiadań były absolutnie znakomite, mówiło się, że to ktoś, kto przeora polską literaturę. No i zachciało mu się pisać powieść, więc zupełnie niepotrzebnie przerobił, rozdął jedno z wcześniejszych opowiadań, rewelacyjnego "Diobła", i wyszła mu bryndza. O ironio, dopiero dzięki "Gnojowi" jakoś zaistniał... Ale to już tak całkiem na boku.
Pozdrawiam!
„Pręg” nie widziałam, Kuczoka nie czytałam, (może nadrobię :). Jeśli chodzi o makabreskę polskiej rodziny, to wieki temu widziałam „Balladę o Januszku” i było to wstrząsające, nie wiem, jak odebrałabym to dzisiaj, może film nie jest najlepszy…
Wracając do Stasiuka, teraz inaczej finansuje się książki, są dotacje i sponsorzy, ale przez pierwsze lata Czarnego to właśnie jego proza dawała zyski i pozwalała wydawać innych. Jeśli Stasiuk dyskutował równorzędnie z panią profesor filozofii, to jest argument, faktycznie. Ale ja byłam na innym spotkaniu, przy placu Szembeka w Warszawie, o krok od miejsca, gdzie się urodził, gdzie mieszkali jego kumple (opisani w autobiografii), którzy zresztą licznie przybyli na spotkanie. Rozmowy były takie bardziej podwórkowo-podbudkowe, ale Stasiuk świetnie się w tym klimacie znalazł. Żaden z jego kolegów nie poczuł się speszony, gorszy czy coś w tym rodzaju. Stasiuk był tego wieczoru chłopakiem z Kobielskiej sprzed 30 lat, mówił jak oni, cieszył się ich obecnością i jak wynikało z rozmów – cały czas się z nimi spotyka, odwiedzają go w Wołowcu, a on lubi z nimi być.
Podobne wrażenie odniosłam w Jaśliskach na premierze plenerowej „Wina”. Na rynku, na pokazie, było z tysiąc osób, a była to zimna noc z początku maja. Byli wszyscy statyści, byli aktorzy (gwiazdy też), reżyser, ekipa, no i był Stasiuk. I wszyscy się cieszyli sobą i czasem, jaki spędzili razem przy okazji kręcenia filmu. A jeśli ktoś, kto – jak mówisz – jest intelektualistą i dyskutuje z filozofami, a jednocześnie tak się zachowuje, że czują się z nim świetnie prości mieszkańcy beskidzkiej wsi (ci z kościoła, z gospody w Żłobiskach) i kumple ze szkolnych lat, którzy nie czytają książek, to znaczy, że jest to bardzo fajny i mądry człowiek, po prostu :)
Który z ubiegłorocznych filmów podobał się wam najbardziej? Pewnie „Dom zły” (makabreski polskiej rodziny cd.)? Mnie chyba „Zero”, choć recenzje ma średnie.
Pozdrawiam!
Aha, 4 marca jest spotkanie ze Stasiukiem w Przemyślu, ja mam niestety za daleko.
PS. Wg mnie w Winie nie było nic o miłości (przynajmniej nie Andrzeja do Lubicy), nazwałabym to może zauroczeniem... Cały czas mam wrażenie, że zbyt wielkiej głębi doszukujecie się w tym filmie, a on jest o pijaczkach, luzakach, o życiu ich oczami. O tym, że cokolwiek się zdarzy... "trzeba żyć, trzeba żyć :)"
PS 2
Zapominam ciągle sprostować, a to ważne :) Jaki świniak!? Jaka scena ze świniakiem!? Toż to była OWCA! Zwłaszcza wobec waszego idealizowania, gloryfikowania tej sceny, świniak byłyby zupełnie nie miejscu :):):)
No dobra, niech będzie, że owca... No i kto tu się dopatruje jakichś bezdennych symbolicznych głębi, ha?! Ja tam bym nie wpadł, że zwierzę ofiarne lepiej tu pasuje niż zwierzę nieczyste. No ale: taż my niczego nie gloryfikowaliśmy ni idealizowaliśmy, po prostu stwierdziliśmy, że ta akurat scena zrobiła na nas największe wrażenie. Ale z drugiej strony, świnia też miałaby swoje doniosłe znaczenie: wszak to ksywa Stasiuka z pierwszych lat jego pomieszkiwania w Czarnem... Wiesz, rytualne samobójstwo autora, te rzeczy.
To żart oczywiście. Ale widzę, potasznia, że powoli zbliżamy się do wspólnego stanowiska w sprawie Stasiuka. W tym tempie i przy, jak widzę, obopólnym naszym gadulstwie, za jakieś dwadzieścia, trzydzieści stron dyskusji powinniśmy jakoś z grubsza uzgodnić poglądy.
Pozdrawiam Cię gorąco.
z zainteresowaniem włączę się w dyskusję. dziś wieczorem canal+ serwuje nam wino truskawkowe. posmakuję. napiszę.
pozdr. :)
O! Właśnie włączyłam komputer, żeby to napisać :) O godzinie 21!
Dziękuję za wszystkie pozdrowienia, na razie na nich się zatrzymam, ale po dzisiejszej projekcji na pewno będzie wiele nowych głosów od nowych widzów. Nie mam Canal+, nie mam w ogóle telewizora, nawiasem mówiąc :)
Owca?! No jak owca, no nie wierzę, byłem absolutnie pewny że to świnia,
przecież chyba nawet on opowiadał o tym jak pasł świnie... To owce są takie
duże? ;o . Musze to zobaczyć, no muszę ;)
Zachwyt polskiej krytyki nad "Pręgami" był tyle zasadny, że posucha
straszna wtedy była w polskim kinie. Tak to przynajmniej pamiętam.
Cholera, strasznie, żałuję że nie mogę włączyć się w tak gorącą dyskusję na
temat polskiej literatury współczesnej. Niestety, ale ja wciąż jestem na
etapie poznawania klasyki:)
"Zachwyt polskiej krytyki nad "Pręgami" był tyle zasadny, że posucha
straszna wtedy była w polskim kinie. Tak to przynajmniej pamiętam."
Dobrze pamiętasz (choć na przykład na festiwalu w Gdyni w tym samym roku film Piekorz wygrał z "Weselem" Smarzowskiego, filmem moim zdaniem dwie klasy lepszym, który chyba zresztą z perspektywy czasu zyskuje na znaczeniu, czego o "Pręgach powiedzieć się moim zdaniem nie da - w temacie piekła polskiej rodziny został absolutnie przyćmiony przez późniejszy, genialny "Plac Zbawiciela"). I z tego punktu widzenia oczywiście "Pręgi" były zjawiskiem, ale i tak uważam, że reakcja krytyki była - w stosunku do książki zresztą też - histerycznie przesadzona w superlatywach.
"Cholera, strasznie, żałuję że nie mogę włączyć się w tak gorącą dyskusję na temat polskiej literatury współczesnej. Niestety, ale ja wciąż jestem na etapie poznawania klasyki"
Oj naprawdę, warto znaleźć czas choćby na "Opowieści słychane" albo "Szkieleciarki" Kuczoka, czy na "Opowieści galicyjskie", "Duklę" albo "Jadąc do Babadag" Stasiuka. Za parę lat - jestem o tym przekonany - to te właśnie książki będą klasyką. A tak a propos: mam kolejnego literackiego kandydata na wyborny film w kilmatach, o których tu mówimy (tylko błagam, niech to zrobi ktoś przytomny) - ostatnia książka Olgi Tokarczuk, "Prowadź swój pług przez kości umarłych". Nie jest tak dobra jak choćby "Bieguni", ale scenariusz, wyjątkowo czadowy, da się z niej wykroić jak nic. Potasznia, czytałaś? Jestem pewien, że by Ci podeszło.
Ty, no ale sprawdziłeś w końcu, co z tym bydlęciem z "Wina truskawkowego"? To jak będzie: owca czy wieprzek?...
Ostatnio od koleżanki, której film się spodobał usłyszałem nawet, że była to koza ;p . Niestety oglądałem w kinie i nie mam żadnej kopii tego filmu, ale ciąży na mnie taka upierdliwa ciekawość, co to było i dlaczego świnia.;)
Wczoraj byłam na Winie po raz pewnie zbliżony do 10. I zwróciłam uwagę m.in. na to zwierzę patroszone. Sytuacja jest faktycznie pogmatwana. Adam (dopiero tym razem odkryłam jego imię) Kościejny używa słowa "świniobicie", zresztą dużo później, jako duch (świniobicia mi brakuje). W trakcie patroszenia mówi o zwierzu "bydlątko" (żeby się bydlątko nie bało), a na ekranie widzimy - naprawdę!!!! - przez sekundę głowę wiszącej owcy - i to jest chyba decydujące.