Tak? To ciekawe, czemu w gazecie telewizyjnej "Wojna żeńsko-męska" ma trzy gwiazdki na 5 możliwych (co oznacza "warto zobaczyć"), a "Kac Wawa" ma jedną gwiazdkę (co oznacza "nędza"). I dlaczego "Wojna żeńsko-męska" nie zebrała tak negatywnych ani druzgocących recenzji, jak "Kac Wawa".
Sceny w "Wojnie żeńsko-męskiej" są mocno naciągane, przesadzone, groteskowe i nierealne, ale komedie właśnie tak działają, pokazując rzeczywistość w krzywym zwierciadle. "Wojna żeńsko-męska" to wyraźna satyra na patriarchat, na stosowanie podwójnych standardów w pokazywaniu nagości kobiecej i męskiej w kolorowych pisemkach, na pazerność dziennikarzy, na praktyki tabloidów, na idiotyczne talk-showy w telewizji (czy "Jerry Springer" tak bardzo odbiega standardem od "Whose is whoy"?), na polską mentalność, a także na tematy poruszane w wielu kobiecych pismach.
Prawda, że parę scen można uznać za żenujące czy wymuszone, ale generalnie należy się twórcom uznanie za spróbowanie czegoś nieszablonowego i taki miks gatunków. Mamy tu trochę komedii a la Woody Allen, trochę stylu Monty Python, trochę komedii romantycznej, trochę melodramatu rodzinnego i trochę satyry politycznej i społecznej.
Oczywiście, że taki rodzaj humoru wielu ludziom się nie spodoba, tak jak wiele osób nie trawi Monty Pythona, ale żeby dawać filmowi 1/10? Przesada.