Pffff, naprawdę nic godnego uwagi. Mówię nie tylko o filmie rzecz jasna. Jedyny plusik to Sonia Bohosiewicz i jej wciąganie czerwonego barszczyku z torebki. Reszta to dno i pół tony mułu. Na chama trzeba było wcisnąć Masłowską, która swoją drętwotą przebija nawet braci Mroczków. Tego nawet nie można nazwać filmem. Szkoda, że spieprzono kolejną ekranizację. Co to niby ma być? Komedia? Dramat? Powinno się stworzyć nowy gatunek: Szyc na golasa. Pod koniec seansu pół widowni ziewała z nudów. Drugie pół szykowała się do wyjścia. To coś było tak porąbane, że po wyjściu z kina marzyłam o Prozacu. Koszmarna adaptacja.
nie zgodze sie z toba. film jak najbardziej godny uwagi. choc mogl ci sie wydac zbyt chaotyczny ale taki byl cel rezysera, poprzez dokladne przelozenie ksiazki na ekranizacje. jednakze co do kwestii gry aktorskiej, niektorych person, faktycznie nie wypadlo dobrze... co do reszty, nie mam zastrzeżeń. Zurawski, wprowadzil do polskiego kina, 'cos' nowego i to sie chwali.
"Piątkowa noc upłynęła mi na szerokim od ucha do ucha uśmiechu, towarzyszącym przy oglądaniu maratonu twórców polskich komedii romantycznych. Śmiałam się ja, śmiała się cała kinowa sala, aż do początku ostatniego wyświetlanego filmu, do którego jeszcze nawiążę."
Byłem kiedyś na takim maratonie. Zasnąłem. Byłem wczoraj w kinie. Sporo ludzi od połowy filmu widocznie było znudzonych. Dlaczego? Film stał się wymagający i skończyła się ta komiczna część, której większość nie podchwyciła. Reasumując jednak, słaby masz gust. No i problem z męskimi członkami.
Film zdecydowanie świetny. Najlepszy polski film od czasów Dnia Świra, o ile nawet nie dłużej. Przeogromnie przereklamowane 33 sceny z życia wysiadają po 5 minutach trwania Wojny polsko-ruskiej.
Ah, jeszcze jedno.
Co jak co ale żeby "Zwariowany świat Malcolma"? W sumie teraz się nie dziwię skąd twoje przemyślenia.
Rozumiem twoje zachwyty nad tym "czymś". W końcu "Wojna..." trafia w najbardziej prymitywne gusta.
Jednak mogłeś wysilić się na oryginalność, ponieważ w Twoich postach jedynie powielasz schematy: cytujesz blogi, zaglądasz w ulubione i podcierasz sobie nimi gębę. Po co? Dla mnie możesz mieć nawet Misia Yogi ocenionego na 10 gwiazdek, a nie jest to dla mnie wyznacznikiem twoich ocen. Miarą twojego oceniania są wypowiedzi do konkretnego filmu. Jaką sobie wystawiłeś wizytówkę właśnie widać.
"Wojna..." to dno i pół tony mułu, a porównywanie jej do "33 scen z życia" jest jak porównywanie gówna do twarogu.
Przywołałem twoje słowa ze względu na to, że na podstawie ich mogę zrozumieć dlaczego ten film Ci się nie podoba.
Rozumiem, że Twój post to prowokacja. Nie odwołałaś się do żadnego z moich argumentów, o których pisałem. Jedynie do skopiowania Twoich słów, którego cel już znasz. Ciekawiej byłoby gdybyś faktycznie coś napisała konkretnego.
Nie rozumiem twojego porównania. Można by zrozumieć, że 33 sceny z życia są według Ciebie ciekawsze. Jest w tym filmie coś dobrego, ale zarazem jest on kłamliwy, udawany, wymuszony. Dlaczego? Sam przeżywam podobną sytuację w swoim życiu i mało rzeczy wygląda podobnie. Są pewnie podobieństwa, przez co znajduję ten film jako lepszy od komedyjek, ale wciąż to tylko kolejny, zwykły, polski, dołujący dramat.
Uważam, że ciężko mówić o moim guście skoro go nie znasz:). Nie uzupełniam rankingów, nie biorę udziału w głosowania. Ba, ten film to drugi film, nt. którego piszę posty. Przy okazji to pierwszym było Źródło.
Nie uważam, że Wojna polsko-ruska odwołuje się do prymitywnych umysłów, bo wtedy nikt nie miałby problemu z filmu zrozumieniem. Z zauważeniem odnośników, zauważeniem zmieniających się założeń w filmie. Z abstrakcją, komizmem, sarkazmem, z ogromem uczuć, które ujawniają się dopiero gdy ich się szuka. Według mnie jest to film zdecydowanie przełomowy w polskim kinie. Uważam też, że może się sprzedać tylko i wyłącznie dzięki "śmiesznym" tekstom w nim występującym. Wycinając je, moglibyśmy otrzymać obraz jednak nieco przydługi i rozciągający się oraz wywlekły.
Dlaczego nie podasz jakichś konkretnych argumentów? Dlaczego nie powiesz co w tym jest faktycznie złego według Ciebie? Póki co nie napisałaś nic ponad to, że podoba Ci się kobieta wciągająca barszcz. Heh. Nie zwykłem czytać postów pod filmami i zastanawia mnie czy ty tak zawsze piszesz czy tylko od czasu do czasu.
mówienie o 33 scenach ze jest sztuczne, bo sam przezywałes podobną sytuacje i inaczej ja przezywałeś to paranoja. wlasnie ten film pokazuje jak róznie można przezywac smierc bliskich osób. Czasem płaczem, czasem bezsilnym smiechem z paradoksu zycia
Sztuczne ze względu na to, że sytuacje które tam się zdarzają są przesadzone po to aby lepiej wyglądał film. A film miał pokazywać w założeniu prawdę. Stąd sztuczne.
Co za smutno-durny komentarz, już sam jego tytuł zdaje się trafnie podsumowywać mentalność i poziom komentatora:] Wiesz dlaczego film ci się nie podobał? Bo to film o ludziach takich jak ty:)
Dla mnie istnieje osobna kategoria ludzi - ludzie, którzy nie czują Masłowskiej. Tak jak osobną kategorią są ludzie, którzy nie czują Gombrowicza. To kategoria ludzi, z którymi lepiej nie mieć za wiele wspólnego:) Oni nie mogą odebrać tej diabelnie trafnej satyry, ponieważ sami stanowią jej przedmiot, a brak im tej odrobiny dystansu żeby to pojąć. A "Wojna..." to najlepszy film, jaki nakręcono w Polsce po 89 roku. Aż trudno mi uwierzyć, że w Polsce taki film mógł powstać, bo ten narodek woli karmić się łatwizną i kiczem pokroju "Pręg", "33 scen z życia", "Sztuczek", "Pora umierać" i całej reszty plejady "pereł" polskiej kinematografii.
jak cos, to moze byc najlepszy od roku 2002, a mianowicie od "Dnia Świra" ktory jest krolem polskich szos.
"Wojna polsko-ruska" deklasuje (skądinąd swoją drogą rewelacyjny) "Dzień świra" na całej linii.
Twoim zdaniem deklasuje, moim nie (dlugo zaden poslki film nie wygra w moim mniemaniu z Dniem Swira)
ależ ja czuję... czuję, że powinieneś udać się do lekarza psychiatrii, bo tworzysz osobną kategorię ludzi, z którymi również nie chce się mieć wiele wspólnego.
Diabelnie trafna satyra, przepraszam a w czym? W tym chłamie bez jakiegokolwiek sensu? W tej kiczowatej produkcji, którą uważasz za arcydzieło? W tej głupiej, mdłej, nudnej zmarnowanej taśmie filmowej jaką zużyto na nakręcenie "Wojny..."?
Mnie też trudno uwierzyć, że są ludzie, którym się takie coś podoba, lecz trudno widać prymitywizm nadal jest w modzie.
I na koniec: jak ci się ten kinematografia tego narodu tak nie podoba to przerzuć się na kolumbijskie seriale. Są dużo bardziej ambitniejsze, a na pewno są dużo bardziej interesujące od "Wojny polsko-ruskiej".
To ja tak tylko się upewnię - jakie seriale kolumbijskie oglądasz? Chociaż po tytule wątku, podejrzewam, że jedynym filmem, który kiedykolwiek cię zaprzątał trochę bardziej, było "Głębokie gardło".
Niestety tytuł, który wymieniłeś jest mi nieznany. Za to ty musiałeś oglądać go wiele razy, typowe dla ludzi twojego pokroju.
Seriali rodem z Ameryki łacińskiej regularnie nie oglądam, widziałam fragmenty co poniektórych i stwierdzam, że nawet fragment serialu kolumbijsko-brazylijsko-argentyńsko-meksykańsko-peruwiański jest w porównaniu do "Wojny..." ARCYDZIEŁEM kinematografii!!!
przerost formy nad treścią, doszukiwanie się jakiejś głębi jest według mnie czystą hipokryzją, bo tylko idioci będą to robić - i to na siłę, by się tylko przekomarzać. Chyba że głębią nazywacie "magicznie" przedstawiony świat i życie "dresów" itp, jeśli tak, to tym bardziej gratuluje tej wielkiej i ponad przeciętnej inteligencji ;)
jak dla mnie, film tak naprawdę o niczym + przerosty formy nad treścią miał miejsce w wcześniej wspomnianym Źródle - ale! tam motywy religijne i problemy egzystencjalne są według mnie jakąś jednak głębią - tutaj, tego zdecydowanie nie ma - a pieprzenie mi farmazonów o problemach życiowych, dylematach, emocjach które są tym filmie na nic się nie zda, bo to po prostu głupota i próżność ;)
p.s. jeszcze przejrzę troche literatury z nim związanej, ale raczej wątpie żeby to zmieniło moje podejście.
Przykleiłem swój komentarz z poprzedniego tematu, nie chciało mi się znowu tego samego pisac.
Zawsze jest ryzyko tego, że dojdzie do przerostu formy nad treścią. Sam nie odważyłbym się tak twierdzić po jednorazowym obejrzeniu filmu.
Aczkolwiek, nawet zgadzając się z tym przerostem, filmowi nie można odmówić genialnych kreacji bohaterów, gry aktorskiej, montażu, muzyki i reżyserii. I znów, nawet jeśli jest to przerost, ja proszę o więcej. Mam dość gównianego polskiego kina i każda próba wybicia się ponad motłoch (nawet nieudana) spotka się u mnie z dużą dozą aprobacji.
Ah, no i nie uważam się za hipokrytę próbując dogłębnie zrozumieć smaki filmu.
Tylko wkurw..ia mnie za przeproszeniem całe te pierd...lenie w tematach gdzie ludzie piszą, że film to dno i muł. Kuźwa no, czy tutaj nikt nie ma smaku? Nikt nie widzi tej próby? Przełomu, który ten film może nadać polskiej kinematografii? Czy wszyscy tylko są zawiedzeni, że nie było tak dużo głupich żartów jak w innych lejdisach?
PS. Uwielbiam Ferdydurkę. Miałem pracę maturalną nt. filmu pod tym samym tytułem. I uważam, że Gombrowicz był nieprzekładalny. Ten film jest składny. Potrzebuję jednak obejrzeć go jeszcze raz, najlepiej w pustej sali, aby nie rozpraszać się chorymi komentarzami i dać pochłonąć filmowi.
No już masz odpowiedź, film mimo swojego potencjału nie będzie przełomowy dla polskiej kinematografii, bo w Polsce głównym problemem nie są artyści czy wytwórnie tylko niedojrzała i prowincjonalna publiczność o drobnomieszczańskim guściku, dla której taki film to już zbyt wysoki poziom abstrakcji. Oni wolą "Testosteron" albo kiczowate "Pręgi".
A według mnie może stanowić przełom. Bo pokazuje, że jednak się da w Polsce wykorzystać efekty specjalne(nie ważne, że proste) i zrobić zakręcony dramat psychologiczny, który mimo wszystko wypełni sale kinowe.
oczywiście zgadzam się z tym, że jest w filmie naprawde dobra gra aktorska, montaż, sceny, dialogi i nawet muzyka pasuje (scena z walką dresów muzyka jak z fight clum :)), chodzi mi tylko o tą "głębie" której sie doszukuje nasza "inteligencja"