Ekranizowanie próz takich pisarzy jak Masłowska czy Gombrowicz, ma w sobie tyle sensu
co próba ekranizowania książki telefonicznej.
Moim zdaniem ten film próbuje podnieść bełkot do rangi sztuki. No bo o czym tak naprawdę jest ten film? Co jest tutaj tematem? Kondycja młodego pokolenia? Całego narodu?
Czytałem książkę Maslowskiej i oceniam ją bardzo nisko. Eksperymenty formalne i językowe nie są w stanie przesłonić faktu, że to proza o niczym, zerotreściowa i cholernie męćząca.
Film jest nieco ciekawszy, ale to wlaściwie zasługa Borysa Szyca, który daje tu niezły popis aktorski. Cała reszta to niestety nieczytelny bełkot i słowotok.
Rzekłbym nawet, że nie bełkot i słowotok a "Skowyt" (taki żarcik). Wszystkim, którzy uwielbiają doszukiwać się sensu tam gdzie go nie ma, przypominam historię piosenki " The Riddle" Nika Kershawa, kiedy powstała napisano setki interpretacji "zagadkowego" tekstu. Jak się później napisało, autor napisał go "na odwal się" do gotowej, nota bene świetnej, melodii, pisząc po prostu wszystko co przyszło mu do głowy. Jednak całość jednak tak naprawdę nie oznaczała zupełnie nic - właśnie to okazało się rozwiązaniem tytułowej zagadki. Wydaje mi się, że z Masłowską było podobnie. Tym większy szacunek mam do tego kto pojął się przerobienia tej parapowieści na scenariusz.