Po pierwsze cud, że w ogóle powstał u nas taki film - choć po "33 scenach z życia" nic już nie powinno mnie dziwić. A jednak.
Szalona i oryginalna wizja literacka Masłowskiej została przełożona na język obrazów. Ale słowo nadal jest ważne - wręcz kluczowe. Rozbuchana forma (świetne efekty specjalne!) nie przeciwstawia się słowu i treści - wręcz przeciwnie: współistnieją one w filmie X. Żuławskiego w organicznej symbiozie. Wielka w tym zasługa aktorów! Każdy z nich daje wprost koncert gry aktorskiej - z genialnym Szycem na czele. Ta rola zostanie w pamięci na długo i przejdzie do historii polskiego kina.
Film jest prawdziwą jazdą bez trzymanki. Co rusz jesteśmy zaskakiwani oglądając ten "obrazotok", w którym bez większego trudu możemy rozpoznać własną rzeczywistość i siebie samych. Mamy tu cały katalog naszych marzeń i nadziei, kompleksów i fobii, aspiracji i resentymentów... Ale to tylko jedna warstwa tej opowieści. Gdy tylko nieco poskrobiemy, dokopiemy się do głębszych, wręcz metafizycznych, pokładów. Bo możemy wciąż żyć przeszłą wygraną wojną lub bitwą i czekać na kolejny cud. Tymczasem wojna polsko-ruska wciąż trwa. Nie tylko wokoło. Przede wszystkim w nas samych.