dzisiaj w ogóle mam wieczór obrzydliwych polskich filmów, właśnie zostawiąłm TVP2 na Wesele, którego kiedyś nie udało mi się dokończyć ze względu na zbyt duże stężenie obleśności.
nie wiem skąd tyle zachwytów nad wojną, zarówno filmem, jak i książką - bardzo łatwo jest w dzisiejszych czasach konsumpcjonizmu i upadku obyczajów stworzyć historię prymitywną i wulgarną i zamknąć ją w konwencji glębszego sensu.mi nie udało się go dojrzeć w tym obrazie. wprawdzie powieści Maslowskiej jeszcze nie miałam okazji przeczytać, a po ekranizacji średnio mnie do niej ciągnie, ale może mi się kiedyś uda.
jedyny plus, jaki mogę wymienić, to Scarlett Closterkellera - zaskoczyło mnie pozytywnie, ale jednocześnie to trochę profanacja wplatać taki utwór w scenę, w której występuje rzygająca dziewczyna i przeklinający co drugie słowo dres. może jestem ograniczona, ale do mnie taki sposób przekazywania czegokolwiek nie trafia. Natomiast kreacje Strzeleckiej i Bohosiewicz w miarę mi się podobały. Niemniej jednak nie rozumiem fenomenu tego filmu i całej "historii" - jeśli jakakolwiek tam była...
To są jedne z nielicznych, nowszych polskich filmów, które są kawałkiem cholernie dobrego kina, aż się wierzyć nie chce, że powstały w Polsce. Lubisz von Triera i nie potrafisz docenić "Wesela"? Cyba, że lubisz tylko Melancholię.
Wesele, choć prymitywne i dosłowne w środkach przekazu - aczkolwiek to jest uzasadnione konwencją i nie przeczę temu - ma znaczenie i to bardzo istotne. Doceniam ten film.
Natomiast w "wojnie..." nie dostrzegam nic głębokiego. moim zdaniem jest to po prostu prowokacyjny w swojej wymowie utwór, szokujący swoją nowością w kwestii tematu oraz semantyki, ale nie wnoszący żadnych wartości, prawd czy doznań estetycznych.
dobre kino? chyba żartujesz. niestety, bardzo boleśnie WIDAĆ, że zostały nakręcone w Polsce. stać nas na lepsze kino i sztukę w ogóle.
Nie, nie żartuję. Wesele nie jest "prymitywny", on obnaża (podobnie jak kino von Triera) cały bród i smród ludzkiej psychiki i mentalności. Taki ma być - bez przenośni, baz eufemizmów wali "prosto w ryj"!
Z kolei Wojna... to film z pogranicza jawy i narkotycznego snu - nie wiemy już co dzieje się naprawdę, a co tylko w głowie bohatera. I o to właśnie w tym chodzi! Można nie trawić takiej fabuły, nie znaczy to, że film jest bez wartości. Pani Białowąs, która miała ambicję stworzenia postmodernistycznego filmu mogłaby się duuużo z Wojny... nauczyć.
prymitywne w ŚRODKACH przekazu, nie w samym przekazie - to znacząca różnica. a Wojna... może i jest pograniczem, ale niczego nie wnosi. poza formą, musi być i treść - dopiero wówczas film jest pełny, skończony.
w innym wypadku tworzenie czegokolwiek po prostu nie ma sensu. mnie nie interesują prawa danej epoki, tylko wartości jakie dzieło w niej wyprodukowane przedstawia. i tyle.
Nie ma sensu? Sztuka nie ma granic, wymyka się z każdej formy. gdyby nie wolność tworzenia sztuka stała by w miejscu i już dawno się wypaliła. Kiedyś uważano, że sztuka MUSI mieć bohatera i ten MUSI coś robić, a potem Różewicz napisał "Kartotekę" ze swoim anty-bohaterem, który nie robi NIC a mimo to jesteśmy zachwyceni (ja przynajmniej). Obejrzyj Bunuela, Lyncha czy choćby Alicję w krainie czarów - znajdziesz tak pokręconą fabułę i gubiący się sens. Nie są to filmy dla każdego - jeden woli gdy coś ma "sens" inny wprost przeciwnie. Jeśli ktoś nie lubi Szekspira to nie powinien go oglądać, a nie narzekać, że "tam tak głupio wierszem gadają". Sztuka nie musi być uniwersalna - na szczęście jest tak bogata, że każdy znajdzie coś dla siebie.
oczywiście. nie wiem czy wiesz, ale każda moja wypowiedź (nie tylko na tym forum, ale wszędzie) ma charakter subiektywny - może dlatego, że nie jesteśmy zdolni do pełnego obiektywizmu? ja po prostu jestem estetką i we wszystkich gałęziach sztuki szukam czegoś więcej niż ładnego obrazka albo pseudogłębokich historii, które okazują się jedynie zwykłą prowokacją. lubię, gdy dana książka bądź film wnoszą coś do mojego życia - dostarczają mi wrażeń estetycznych, przekazują jakieś wartości albo po prostu bawią. w wojnie... tego nie odnalazłam i nigdy nie odnajdę. a Alicję w krainie czarów bardzo lubię.
Ależ ja Ci nie każe odnajdywać - broń boże! tylko kategorycznie stwierdzasz, że coś w filmie być "musi" a ja Ci mówię, że nie, że takie są uroki postmodernizmu, który nie musi być dla Ciebie, co nie znaczy, że nikomu się nie spodoba. :) Pozdrawiam :)
ale ani Ty, ani nikt inny nie będzie określał norm dzieł sztuki - ja mówię, że coś być musi (bo w przeciwnym razie nie jestem dziełem sztuki, a jedynie próbą jego stworzenia), a Ty, że nie. do konsensusu nie dojdziemy. trudno ;]
"(...)ja mówię, że coś być musi (bo w przeciwnym razie nie jestem dziełem sztuki(...)" gdyby tak było od starożytności tłukli byśmy to samo. Sztuka się zawsze rozwijała, i zawsze nowe trendy miały przeciwników i zwolenników. Picasso malował "bohomazy", a był geniuszem. Między innymi dlatego, że wymknął się utartym schematom. Nie każdego musi zachwycać Picasso, co nie znaczy, że to nie jest sztuka tylko "bazgroły" :) Kim jesteś żeby kategorycznie twierdzić co jest sztuką a co już nie?