Trudno zakreślić tu jakąkolwiek fabułę, gdyż film powinien być afabularny (jakkolwiek to rozumieć), tak samo jak książka. "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" to przede wszystkim język, głównie o to Masłowskiej chodziło. Swoista próba ukazania blokowego slangu, stylizacja na piosenkę rapową. W filmie jednak brakuje tej całej gienialnej potoczystości słownej, a przez to brak również humoru, jaki był w książce.
W kinie spostrzegłem rzecz ciekawą, a zarazem irytującą. Dużo ludzi poszło na film z nastawieniem, iż obejrzą komedię. Owocowało to całkowicie nieuzasadnionymi wybuchami śmiechu w sytuacjach, które były tak związane ze śmiesznością, jak żarty Strasburgera albo Drozdy z dobrym poczuciem humoru. Film ma nie więcej jak pięć scen zabawnych, które i tak nie dorównują wersji pisanej. Nie polecam ekranizaji dla ludzi, którzy nie czytali pierwowzoru. Dla tych, co czytali polecam tylko z tego powodu, iż warto porównać i się zawieść. Koniec końców film nie musiał powstać. Była to jakaś dziwna próba wypromowania pisarzy Pokolenia Nic (w tym roku jeszcze "Zrób mi jakąś krzywdę" Żulczyka). W każdym razie wszystko głównie dzięki promocji TVN-u, który wypromowałby nawet dwudziestocztero godzinne transmisje mszy świętych z Torunia. Reasumując:
- dzieło trudne; w wersji kinowej jeszcze bardziej,
- Żuławski chyba do końca nie zrozumiał Masłowskiej (w końcu sam przyznał, że początkowo nie umiał przebrnąć przez książkę, a słyszałem również, ale pewien nie jestem czy to prawda, iż sam filmu swojego nie może zrozumieć), bo nie chodzi o fabułę, a o sam język, którego w filmie po prostu nie było.
Jedyną zaletą jest bodaj najlepsza (najtrudniejsza) rola Szyca (dziewczyna grająca Magdę równie dobra) w jaką musiał się wcielić.
Dla fanek (fanów?) Szyca, dodać warto, że są sceny rozbierane (zarówno top jak i downless). Również w książce pojawia się postać pisarki, tak więc i w filmie nie mogło jej zabraknąć. O ile pojmuję zamierzenie (i tak naprawdę to jest kluczowa scena do zrozumienia ekranizacji) obsadzenia jej w produkcji, to jednak uważam to za błędne przygotowanie jej do tego procederu. Oczywiście, musiała zagrać siebie - czyli niby, że bez przygotowania aktorskiego - ale jednak widać jej niemedialność, brak animuszu oraz nieśmiałość. Wypadałoby, by choć trochę była odważniejsza i pewniejsza siebie. Zamiast tego mamy trzęsące się ręce i nieskoordynowane ruchy.