W ciekawostkach jest napisane, że początkowo miał to być 6 godzinny mini serial. To niestety widać. Film ten jest przekrojem całego życia tytułowego bohatera i tym samym przytłacza natłokiem lokacji, postaci i zdarzeń.
W konkurencyjnym „Tombstone” akcja została zawężona do wydarzeń w tym właśnie miasteczku i wyszło to produkcji na zdrowie. „Tombstone” choć o godzinę krótsze jest bardziej soczyste. Konflikt z kowbojami jest dobrze zarysowany a i postacie bandziorów są bardziej wyraziste.
W „Wyatt Earp” akcja skacze z miejsca na miejsce i strzelanina w OK. Corral jest tylko niewiele znaczacym epizodem. Film ten nie prowadzi do żadnej kulminacji wydarzeń. Przez swoją przekrojowość i rozwlekłość przedstawiony na ekranie przebieg wydarzeń coraz bardziej nuży. Postacie pojawiają się i po chwili znikają. Prawie żaden z aktorów nie ma wystarczająco czasu by zbudować ciekawą postać. Na plus wyróżnia się Dennis Quaid jako Doc Holliday ale to też nie jest rola tej klasy co występ Vala Kimera w „Tombstone” Jedynym aktorem który miał czas na zbudowanie ciekawej postaci jest Kevin Costner grający tutułową rolę. Niestety jak zawsze cały film zagrał na jednej minie.
Na pochwałę na pewno zasługuje imponujaca scenografia i charakteryzacja oraz zdjęcie zrealizowane na prawdziwej taśmie filmowej. Film dzięki temu wizualnie wyglada o niebo lepiej od współczesnych szmir kręconych na greenscrenie cyfrową kamerą.
Strona wizualna filmu to jednak nie wszystko i tym samym nie dziwi mnie, że ta produkcja okazała się finansową klapą. Co smutne Kevin Costner nie wyciągnął, żadnych wniosków z porażki tego filmu i kręcąc „Horyzont” popełnił dokładnie ten sam błąd niepotrzebnie rozcieńczając fabułę.