Film Lawrence'a Kasdana, to jeden z najciekawszych westernów lat 90-tych. Niesłusznie niedoceniony, zapomniany i obsypany nominacjami do Złotych Malin (w tym dwie zdobyte nagrody). Ale inaczej być nie mogło. Amerykanie nie lubią kiedy ktoś przedstawia ich superbohatera w mniej korzystnym świetle. A to właśnie uczynił Kasdan.
Pokazał tytułowego bohatera ze wszystkimi zaletami i przywarami charakteru, pokazał jego siłę i słabość. Pokazał człowieka. Wyatt Earp jest władczy, starający się podporządkować wszystko własnej woli. Zimny sukinsyn, jak stwierdza jedna z jego kobiet. U Kasdana nie liczą się aż tak bardzo bohaterskie czyny Earpa, a nawet jeżeli się liczą, to maleją, gdy dochodzi do ostatecznej rozgrywki. A będzie to starcie na śmierć i życie, do ostatniej krwi i do ostatniego trupa. Bo ja tak mogę - jestem przecież prawem i mogę prawo nagiąć do osobistych potrzeb.
Earp pójdzie ścieżką zemsty. Będzie próbował zemstą cofnąć czas i wskrzesić bliskie mu osoby. Oczywiście okaże się, że zemsta nie jest żadnym rozwiązaniem. Nasz bohater zmieni się w przestępcę. Granica między dobrem i złem szybko zostanie zatarta. Na wizerunku pojawią się rysy. Jednak mimo pewnej demitologizacji, Kasdan opowiada także w starym stylu. Nie wypiera się klasycznych westernów z lat 50-tych. Udało mu się połączyć klasyczną formę z nowoczesnym myśleniem o westernie.
Kevin Costner zagrał świetnie. Ciężko jest sobie wyobrazić w roli Earpa innego aktora. Costner jest po prostu stworzony do tej roli i do grania w westernie. Kurt Russell z "Tombstone" nie wytrzymuje porównania. To chyba najlepsza rola Costnera w jego całej karierze. Dennis Quaid w roli Doca Hollidaya wypada (wbrew temu co piszą niektórzy) wyraziście. Czy jest lepszy od Kilmera? Po prostu gra inaczej. Nie jest lepszy, czy gorszy. Jest inny. Wg. mnie zagrał bardzo dobrze. Na uwagę zasługuje także krótki epizod Hackmana, który w małej roli pokazał wielką klasę.
Znakomite są zdjęcia wybitnego operatora, Owena Roizmana. Czy to w plenerze, czy to we wnętrzach. Dla Roizmana nie ma większego znaczenia gdzie kręci. Dla Roizmana ma znaczenie jak kręci. W jaki sposób pokazuje daną scenę. Natomiast muzyka Jamesa Newtona Howarda nie tylko wspaniale współgra z obrazem, ale także zachwyca mnogością ciekawych tematów muzycznych.
"Wyatt Earp" nie jest filmem bez wad. Kasdan starał się dokładnie opowiedzieć o życiu Earpa, co sprawia, że jego obraz jest długi. Wprawdzie zawsze coś się dzieje (a to polowanie na bizony, a to bójki na pięści, albo kolejne romanse Earpa), ale nie zawsze jest ciekawie. Na szczęście reżyser panuje nad całym materiałem i wie kiedy należy całą opowieść zamknąć. Nie popełnił błędu Cimino, który w nieskończoność przedłużał "Wrota niebios". Co nie zmienia faktu, że do decydującej konfrontacji z bandytami w Tombstone dochodzi w filmie Kasdana późno. Ale gdy już wisi w powietrzu śmierć, gdy widz zaczyna się orientować, że to będzie krwawy pojedynek w którym nie obejdzie się bez ofiar po obu stronach barykady, od dzieła Kasdana nie można oderwać wzroku. Można się nieco przyczepić do wizerunku bandytów. Otóż, żaden z nich jakoś specjalnie się nie wyróżnia. Żaden nie zapada w pamięć. Trochę szkoda, że nie została zatrudniona znana, mocna twarz. Z drugiej strony, reżyserowi być może chodziło o to, aby Earp zawsze pozostawał w centrum uwagi. Dzięki charyzmie Costnera, cel z pewnością został osiągnięty.