zeitgeist, nie zeitgeist, ale dokument oparty niemal wyłącznie na słowie poddaje w wątpliwość sens własnego istnienia - identyczną rolę spełniłby na przykład zwyczajny audiokomentarz.
monolog rozpisany na głosy, boleśnie rozslowmowany i fatalnie wprost zmontowany, bo po najkrótszej linii najmniejszego oporu, przeważnie na zasadzie hasłowej, w rodzaju: hasło "nowy jork" - i dwuminutowy montaż uliczny, hasło "wietnam" - i dwuminutowy montaż zdjęć z czasów apokalipsy, hasło "western" - i dwuminutowy montaż kowbojski pod motyw muzyczny z dolarowej trylogii, i tak dalej, i tak dalej..
tak się po prostu nie robi.
poza tym film się rozłazi, wikła w sytuacje, mnoży okoliczności - za dużo srok ciągnie za ogonki, w efekcie zbyt daleko od tytułowego obrazu odchodzi.
zapatrzony w konteksty, podteksty i nadteksty, zapomina o tekście, a żeby było śmieszniej - na ostatniej stronie chwali się nagrodami, jakby to w ogóle miało jakiekolwiek znaczenie.
najoryginalniejsza myśl - romantyzm licealny:
Nocny Kowboj - hollywoodzki retusz trylogii Flesh/Trash/Heat paula morrisseya z ostrymi krawędziami łagodnie zaokrąglonymi.