Każda akcja powoduje reakcję, jak oznajmia nam wszechwiedzący narrator filmu. Wybuch wulkanu na malutkiej wysepce gdzieś pośród wód nie-pamiętam-jakiego oceanu doprowadza do rozpadu lodowców bieguna północnego. Pech chciał, że w jednym z nich zamrożona została gigantyczna modliszka. Powróciwszy do życia po wiekach hibernacji, mięsożerny owad rusza na łowy.
"The Deadly Mantis" zaczyna się odą do radaru. Dosyć obszerny materiał pokazuje nam kroniki z budowy tychże urządzeń. Umiejscowione są w najdalszych zakątkach, schowane głęboko w lasach i stworzone ciężką pracą setek ludzi. Ku chwale i obronie ludzkości. Całkiem sporo miejsca poświęca się też ujęciom wojskowego lotnictwa, co zresztą jest zrozumiałe biorąc pod uwagę fabułę. Jak zwykle Departament Obrony bawi i edukuje.
Część fabularna jest zrobiona przyzwoicie, właściwie nie pamiętam żeby występował niezamierzony komizm (może jedynie scena w eskimoskiej wiosce). Modliszka jest całkiem fajna, wygląda złowieszczo, wydaje z siebie dziwne ryki pokroju Godzilli, a jej pojawieniu się towarzyszy brzęczący (buczący?) dźwięk. Porusza się trochę ospale a przy scenach latania wygląda nieco śmiesznie. Do tego trochę prostego humoru i szczątkowy wątek miłosny.
Niezły.