nurtuje mnie za każdym razem gdy oglądam ten film, co zabiło załogę statku. Bo Rex nie mógł zabić
ludzi na mostku, zniszczył by wszystko.
Macie jakieś pomysły?
Raptory to mogły zrobić na krótko po wypłynięciu z Isla Sorna. Następnie po rzezi mogły opuścić statek i zostawić go jako statek widmo ;).
Albo Pteranodony z powietrza...
Ja obstawiam opcję z raptorami - ta ręka odgryziona i wisząca na sterze ewidentna wzkazówka do klasycznej sceny z urwaną ręką Arnolda którą znalazła Ellie w elektorwni w pierszej części filmu. Człowiek nie leży w menu pteranodonoów ich agresja wobec ludzi wynikała z tego że zostały zamknięte w ptaszarni, która uniemożliwiała im swobode latania. Zwróć uwagę, że jak blisko przelatują one w trzeciej części koło helikopterów i nie atakują ich, co oznacza, że zachowanie ich uległo zmianie jak się wyswobodziły z klatki .
Inaczej było :p Czytałam gdzieś, że reżyser chciał troszkę inaczej poprowadzić fabułę, ale po nakręceniu scen zrezygnował z części z nich, a te ze szczątkami ludzkimi zostały. Błąd w filmie :)
Nie chce się wierzyć, że można zrobić taki błąd. Przecież ten film był na pewno sprawdzany dużo razy. Steven Spielberg popełniłby taką gafę? Niemożliwe...
Początkowo w scenariuszu była scena gdzie welociraptory dostają się na statek. Z niewiadomej przyczyny z niej zrezygnowano i została taka wielka bzdura.
Serio? To był jedyny błąd logiczny, który zauważyliście?
[UWAGA, SPOJLERY!]
"Zaginiony Świat" był jedną z moich ulubionych książek z dzieciństwa i ten film jest kompletną profanacją tego tytułu.
W książce mamy zgorzkniałego, podstarzałego Malcolma o lasce, w filmie herosa w skórze, który potrafi uciec trzem raptorom naraz i przy tym uratować dwie kobiety.
W książce mamy twardą, zahartowaną w bojach, ale zachowującą respekt dla natury Harding, w filmie dostajemy wrzeszczącą, zidiociałą panią od biologii, która głaska dinozaury i szczerzy zęby w uśmiechu na widok tyranozaura metr od niej (nie mówiąc o tym, że unika dinozaurzych ogonów niczym wojownik kung-fu).
W książce mamy ciekawie zarysowane postaci ambitnych dzieciaków, których autorytetami są naukowcy, a nie celebryci, w filmie - szwajcarski scyzoryk wśród dzieci, córkę (!) Malcolma, która oprócz pyskowania językiem z Bronxu potrafi też załatwić raptora... gimnastyką artystyczną na poziomie olimpijskim.
Zamiast Thorne'a i jego zimnej kalkulacji mamy kretyńską karykaturę Eddie'ego Carra, który cofa na błocie Mercedesem przywiązanym do trzykrotnie cięższej przyczepy, po czym zostaje słusznie zeżarty przez parę tyranozaurów, po czym furgon i przyczepa ześlizgują się ze zbocza akurat tak szczęśliwie, że zsuwają się wokół wiszącego na linie dojrzałego grona trójki osób niczym sukienka ze zbyt chudej modelki.
W książce dostajemy świetnie zarysowane czarne charaktery - cynicznego Dodgsona, lizidupę Kinga i niezbyt douczonego Baseltona.
W filmie - zakrojone na szeroką skalę łowy na okazy w terenowych autach kabrio, z karabinami jako jedyną obroną, które jednak bardzo szybko gdzieś gubią, rozpierzchając się w zdziwieniu, że polują na nich drapieżcy. A - nie zapominajmy o żądnych zemsty prokompsognatach, które mszczą potaśtanych prądem pobratymców zabijając najbardziej kartonowego z czarnych charakterów, humorystycznego sadystę.
Wreszcie - w książce największy nacisk położony jest na teorie naukowe - teorię chaosu (zachowania złożonych systemów samoorganizujących się), mnóstwo hipotez na temat wpływu adaptacji na wymieranie gatunków, hipotezę Zaginionego Świata, itp.
W filmie głównym celem zdają się być coraz mniej prawdopodobne sceny akcji, których kuriozalna kulminacja następuje wraz z przybyciem na ląd statku z tyranozaurem,który swobodnie przechadza się po ogródkach zwykłych Amerykan, dewastując im karmniki.
Człowiek, który napisał ten scenariusz powinien za karę spędzić resztę życia oglądając ten gniot na pętli wraz z człowiekiem, który wyłożył na niego pieniądze i go wyreżyserował.
Po pierwsze nikt tu nie mówi, że to jedyny błąd. Po drugie też czytałem książki i uważam, że nie dało się ich całkowicie odwzorować na filmie. W książce momentami akcja stawała, skupiając się na rzeczach czysto naukowych i nawet filozoficznych, a w filmie nie może być aż takich przestojów. Pomimo tego też uważam, że ekranizacja jest słaba, ale sam film jako film mimo błędów w scenariuszu dobrze się ogląda.
PS: Ciekawe, że chciałbyś Stevena Spielberga umieścić w więzieniu za ten film. :)
Dobrze napisane. Zachęciłeś mnie do przeczytania książki.
Film natomiast jest idiotyczny i zgodzę się z oceną każdego wymienionego przez Ciebie fragmentu, a scenę z tyranozaurem ryczącym nocą na miasto i obwieszczający swoje przybycie uznaję za apogeum kiepskiego smaku. Ponieważ liczy się kasa, a nie zdrowy rozsądek to nie dziwię się, że nikt nie pochylił się nad tym kiczem - czyli filmem - jako całością zanim zdecydowano się na realizację. Ale myślę, że ostatecznie pieniądze się zgadzają, więc pewnie warto było.
Większość scen, które miały budzić podziw wywołuje uśmiech politowania a czasem irytację.