Jak wiadomo, Alina Janowska była uczestniczką powstania warszawskiego. Przed chwilą, w
dokumencie "...za każdy kamieńTwój..." z roku 2004, wyreżyserowanym przez państwa Kunertów,
usłyszałem jej wypowiedź, której fragment przytaczam poniżej:
"Mnie się nie podobały >Zakazane piosenki<. Kazali mi w tym zagrać, ja mówię: a co to takiego? to
tak miało być w Warszawie?"
Z tymże film nie ma ukazywać tego, jak miało być w Warszawie. W moim odbiorze jego jedynym przeznaczeniem jest pokrzepienie umęczonych wojną polskich serc, charakter czysto rozrywkowy. Fabuła jest tu tylko dodatkiem do ukazania pięknych piosenek czasu wojny. Fabuła lekka i przyjemna, bo po co zaraz po zakończeniu wojny przypominać ludziom o tym, jak było? Każdy wtedy dobrze o tym wiedział, nazbyt dobrze, bynajmniej nie tylko ludzie z Warszawy. Naziści wycinali w pień całe wsie, nie tylko Warszawa została zrównana z ziemią, choć pewnie była jedynym miastem, czy tak wielkim miastem, dlatego tak jej zburzenie wryło się w naszej narodowej pamięci. Takie przeżycia wywołują traumy na całe życie, więc zaraz po zakończeniu wojny nakręcenie filmu o tym, jak było, gdy każdemu to się śniło po nocy, wydaje się słabym pomysłem. Ten film to czysta rozrywka, w którym główną rolę zajmują piosenki wojenne. Przy okazji można popatrzeć jak miło się nimi dręczy Niemców na ekranie- takie oswojenie potwora.
Zgadzam się!
Słowa Aliny Janowskiej dodałem jako ciekawostkę, a nie po to, żeby zdyskredytować "Zakazane piosenki".
Domyśliłam się, ale mimo to skusiłam się na napisanie swojego zdania. ;) Ciekawostka dobra. Byłam zaskoczona tą opinią Aliny Janowskiej. Nie zrozumiała idei tego filmu i odbiera go dosłownie, czy chciała na ekranie/przed kamerą znów przeżyć to, co przeżyła podczas powstania, czy po prostu nie w jej guście takie lekkie filmy? Mówiła coś więcej na ten temat?