...cały czas tytuł mi się myli... widocznie ten pierwszy bardziej pasuje
do tego filmu :P
Technicznie jest bez zarzutu. Dźwięk porządny, praca kamery też. Kilka
dobrze wyglądających, trudnych realizacyjnie scen.
Podobał mi się ten milczący bohater, od tych detektywów do wynajęcia, co
podsłuchy zakładali. Podobał mi się piesek, co gryzł sztucznego penisa, a
poza tym... KUPA. Jedna, wielka KUPA.
Bohaterowie to galeria stereotypów, postaci całkowicie jednowymiarowych –
czarnych albo białych osobowości psychologicznie skomplikowanych tak, jak
skomplikowana jest budowa cepa. Dobra, dobra. Zaraz zarzucicie mi, że
było tam kilka panów, co wyglądali na jednych, a okazali się innymi...
ale ich filmowy wizerunek przechodzi z białego do czarnego albo
odwrotnie, nic więcej. Nie ma to nic wspólnego z przemianą, to jedynie
prostacka sztuczka.
Ręce załamywałem, ale nie z powodu bohaterów (to jest pikuś). Załamywałem
ręce, bo cały ten film oparty jest na prostym koncepcie – trafiamy na
bohatera, poznajemy czy jest czarny, czy biały, otrzymujemy jedną scenkę
z jego udziałem (dramaturgii tu tyle, co w przekopywaniu ogródka) i
płynni przechodzimy do innej historii, innego bohatera. Zupełnie nic z
tego nie wynika, wszystko jest tylko napomniane, zahaczone, przerobione
po łebkach. TRAGEDIA.
Ale czekajcie, to nie koniec. Film opowiada o ludziach żyjących w jednym
mieście, a ich losy się splatają, łączą ich problemy i dramaty. Co za
ograny pomysł. Ten sposób opowiadania jest strasznie wyeksploatowany w
kinie, np. przez niejakiego Inarritu, a wiadomo, nasz debiutant Borowski
to nie meksykański cwaniak (który de facto już się wypalił i zaczyna
zjadać swój własny ogon).
Filmu nie oglądajcie. Szpanerska forma, pseudoambitna, zupełnie nieudana
fabuła udająca fajną (idealnie pasuje tutaj klubowa dyskusja o fajt
klabie). SZAMBO.
Ale jeszcze powiem, co mi się podobało. Mimo strasznych dziur logicznych
(o których jeszcze nie wspominałem i wspominać nie będę) film jest
dopracowany. Dzwoniący telefon w sali konferencyjnej jest na milczy, bo
przed chwilą goście wyszli. Wnętrza wyglądają naturalnie, po wydruk z
drukarki sieciowej trzeba wyjść na korytarz itd. itp.
Aktorstwo raczej przyzwoite. M. Dziędziel zawsze mi się podoba, a inni
nie przeszkadzali, czyli byli OK.
Aha, kilka błędów czasowo-montażowych, ale są one oczywiste, łatwe do
wyłapania, nie warto o nich mówić.
To miała być uniwersalna historia, ale jedyne, co z tego zamiaru wyszło,
to tablice rejestracyjne samochodów – wszystkie zaczynają się na DOA, by
nie sugerować, w którym polskim mieście rozgrywa się akcja.
ZERO/10