Nie rozumiem zachwytów nad filmem. Cieszę się, że młodemu twórcy udało się nakłonić do współpracy znanych (popularnych) aktorów, że czerpie wzorce z artystycznego kina hiszpańskiego, że do artyzmu aspiruje... Ale zdaje mi się, że forma przerosła treść, której tu nie było - a moze to treści było zbyt wiele, może należało z któregoś z wątków zrezygnować, tak aby inne doprowadzić do końca. Bo że reżyser powie, że artyzm polega na zlewaniu się historii i na tym, że gdzie coś się kończy, tam co się zaczyna i trudno postawić kropkę nad "i". To ja na to powiem, że się myli i jego "artyzm" odbieram jako chęć opowiedzenia jak największej liczby szokujących historii, bo być może na kolejny film w reżyserii tego Pana bedzie trzeba poczekać kolejnych 6 lat.
Irytują mnie schematy, których w filmie nie brakuje, irytuje mnie, że żarty mnie nie śmieszyły, a tragedie nie smuciły, irytowało mnie, że film - w przeciwieństwie do hiszpańskich braci - nie uchwyca chwili, brak mi impresji. Byłem na tyle obojętnie nastawiony do filmu, że nie potrafiłem wyjść z kina przed końcem projekcji, dopiero gdy zapaliły sie światła - uczciwie mogłem stwierdzić: "żal mi tych kilkunastu złotych za bilet" - a to jest chyba najgorsza recenzja dla filmu.