Poemat o Sir Gawainie i Zielonym Rycerzu pochodzi z XIV w. Oczywiście; jak to w przypadku poezji dworskiej jest na swój sposób naiwny, ale fabuła ma swoją spójność i utwór jest przynajmniej historycznie interesujący. Dla odmiany, twórcy filmu postanowili przerobić ów poemat na bezsensowny bełkot, wypaczając sens oryginału, zmieniając wątki i przede wszystkim zakończenie. I właśnie: zakończenie wersji filmowej po prostu nie trzyma się kupy.
Spuszczę kurtynę milczenia na Hindusów na dworze króla Artura - przynajmniej połowa rycerzy nie była czarnoskóra, a drugiej nie stanowili Azjaci. Zawsze coś. Dziwi mnie fakt, że Zielony Rycerz nie był gejem, ale może w sequelu, który pewnie powstanie, twórcy skorygują ten rażący przykład homofobii.
A poważniej: hinduski Sir Gawain (Gawen) to już pewien poziom absurdu, który daje do myślenia na temat obecnej poprawności politycznej / głupoty.
Mimo wszystko oceniłem na 4 - jako "ujdzie", bo wizualnie można było zawiesić oko na kilku detalach a do pewnego momentu obraz jakoś się ogląda (pomijam niepotrzebne dłużyzny tu i ówdzie) i nawet można się zastanawiać: "co będzie dalej i jaki sens miał ten czy ów epizod". Uwaga - spoiler: kilka z nich jest kompletnie bez sensu i pewne sceny są w filmie potrzebne jak glebogryzarka do pielęgnacji psa.