Wg mnie, film "Zielony Rycerz" to coś na kształt filmu anty-rycerskiego (coś jak anty-western) i nie należy go na sztywno odnosić do arturiańskiego poematu, który wręcz przeciwnie - był pochwałą rycerskości. Cały czas podczas seansu odnosiłem wrażenie, że reżyser zaczerpnął z poematu wyłącznie pomysł wyjściowy, a cała reszta to jego indywidualna wizja, jakby ta historia mogła się potoczyć, tak więc nie należy próbować tego interpretować 1 do 1 w stosunku do treści poematu.
Reżyser na przykładzie Sir Gawaina (choć nie tylko) dokonuje demitologizacji postaci Rycerza, jako tej jednostki bez skazy i zmazy, oraz ukazuje odrealnienie kodeksu rycerskiego, jako czegoś będącego kompletnie w sprzeczności do natury ludzkiej i zwykłego ludzkiego rozsądku. Już sam początek jest mocno znamienny, kiedy to na dworze zjawia się Zielony Rycerz i rzuca swoje wyzwanie, a żadnemu z największych rycerzy Anglii, z Królem Arturem włącznie, wcale nie uśmiecha się go przyjąć i jeden patrzy tylko na drugiego, zamiast "po rycersku" wręcz zabiegać o to, kto dostąpi zaszczytu podjęcia tego wyzwania... Mało to "rycerskie" było, zwłaszcza, że wyzwanie w końcu przyjął nasz główny bohater, który nawet... nie był rycerzem (w fatalnym świetle stawia to kwiat rycerstwa Albionu).
Co do Gawaina, to nasz główny bohater od samego początku chce być rycerzem, bo tak przystoi, bo to najwyższy zaszczyt, bo do tego jest predestynowany jako siostrzeniec Króla Artura. Pragnie tego, chociaż kompletnie nie po drodze mu z kodeksem rycerskim, co pokazuje cała ta jego podróż i co reżyser udowadnia nam niemal na każdym kroku tej opowieści. Czy sprawia to, że Gawain jest złym człowiekiem? Nie, jest po prostu normalnym, zwykłym facetem ze swoimi słabościami, który chce po prostu pożyć, ma swoje pragnienia i lubi małe przyjemności. Dla Prawdziwego Rycerza rzeczy te powinny być kompletnie bez znaczenia, bo ważny jest wyłącznie kodeks i honor. Gawain prezentuje natomiast cechy typowo ludzkie, czy to przy spotkaniu z "biedakiem" (któremu rzuca jakieś drobniaki, zamiast go "ozłocić"), pomaganiu "kobiecie w potrzebie" (kiedy jest żywo zainteresowany, co dostanie w zamian), czy chociażby w scenie z Olbrzymami (gdzie chętnie by skrócił swoją wędrówkę przy ich pomocy, zamiast honorowo drałować dłuższą drogą). Zachowania te nie sprawiają, że można go postrzegać jako złego człowieka (sam reżyser przedstawia go raczej z sympatią), ale jednak ewidentnie pokazują, że bycie "rycerzem" to dla niego wyłącznie awans społeczny, a nie zmiana swojego życia, które ma być bezwzględnie podporządkowane kodeksowi honorowemu. Najbardziej znamienna jest sama końcówka filmu, gdzie reżyser całkowicie demitologizuje postać rycerza. Gawain, nawet kiedy już godzi się ze swoim losem i postanawia "po rycersku" stawić mu czoła, nadal do końca nie potrafi z godnością przyjąć śmierci - na którą sam się przecież skazał, dekapitując Zielonego Rycerza (czego robić nie musiał) - i pyta Zielonego "czy to już wszystko?", tak jakby liczył, że wszystko to jest tylko testem, a Rycerz zaraz się roześmieje i krzyknie "mamy Cię!", po czym pasuje go na rycerza. Dlatego końcówka jest dla mnie jednoznaczna - Gawain traci głowę, co jeszcze bardziej uwypukla bzdurność rycerskich zasad (bezsensowna utrata życia, wyłącznie w myśl głupiego zakładu, gdzie Zielony Rycerz także nie postępował do końca fair, bo Gawain nie wiedział, że tamten jest nieśmiertelną istotą).
Do myślenia może jednak dawać scena po napisach, gdzie (najprawdopodobniej) córka Gawaina bawi się koroną, co może być albo puszczeniem oczka ze strony reżysera, albo wskazówką, że Gawain faktycznie zwiał Zielonemu Rycerzowi spod ostrza, pomimo tego, że wiedział (miał wcześniej wizję takiej przyszłości) jak w obliczu tego tchórzliwego czynu, dalej potoczy się jego los. Facet wybrał życie - jakie by ono nie było - po raz kolejny idąc na skróty z kodeksem rycerskim, ale to nas w końcu dziwić nie powinno, bo przecież przez cały film reżyser nam pokazywał, że nasz bohater zdecydowanie powinien znaleźć sobie inny "zawód", bo ten jest kompletnie nie dla niego.
Przynajmniej ja w taki sposób odebrałem ten film i jego przekaz, ale oczywiście jak najbardziej jestem też otwarty na inne interpretacje.
P.S. Czy tylko ja miałem wrażenie, że czarownica, matka Gawaina, przywołała magią Zielonego Rycerza wcale nie po to żeby to jej syn przyjął jego wyzwanie, ale żeby to Król Artur się tego podjął (jako najznamienitszy z rycerzy) i finalnie zginął z rąk monstrum, zwalniając tron? Pewnie jednak wiedźma nie przewidziała, że wszyscy rycerze na dworze, włącznie z królem, obsrają - nomen omen - zbroje i zakład podejmie jej syn, niebędący nawet formalnie rycerzem i nie do końca poważnie traktujący całą tą sytuację.
Matka wyczarowała zielonego przyjaciela, żeby zakończyć erę toksycznej męskości. To właśnie puentuje słynna scena po napisach. Intronizacja kobiety: koniec transcendencji, powrót immanencji, end of his-story. Nowe życie blisko natury, w zgodzie z nieuchronnym rozpadem. I takie tam.
Btw pastwienie się nad rycerstwem znacznie lepiej wyszło Bressonowi w Lancelocie z jeziora, sam dźwięk chrzęstu zbroi więcej daje do myślenia niż cały ten marny Green Knight.