PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=627}

Zostawić Las Vegas

Leaving Las Vegas
1995
7,6 45 tys. ocen
7,6 10 1 45358
7,2 32 krytyków
Zostawić Las Vegas
powrót do forum filmu Zostawić Las Vegas

O K............!

ocenił(a) film na 10

"Nie pamiętam już, czy żona opuściła mnie dlatego, że piłem, czy zacząłem pić, bo opuściła mnie żona"
Słysząc to zdanie praktycznie na samym początku filmu, automatycznie pomyślałam sobie, że gdyby prawdziwą była ta druga z podanych możliwości, to facet byłby jakoś "usprawiedliwiony" (patrząc na alkoholizm jako coś nagannego), bo w tego typu nałogi wpadamy właśnie gdy mamy problemy, gdy przeżywamy jakieś traumatyczne chwile, a przynajmniej tak brzmią nasze tłumaczenia, zarówno przed innymi, jak i przed samymi sobą.
Figgis, jak i pewnie O'Brian ( nie wiem - nie czytałam książki) nie dając odpowiedzi na to pytanie, próbują pokazać, że tak praktycznie w ogóle nie jest ona potrzebna, bo niczego nie rozwiązuje, nie ona stanowi żródło problemu. Kiedy więc rodzi się problem? Gdzie? Jak głęboko mamy szukać jego kożeni? Czy wtedy dopiero gdy namacalnie odczuwamy jego skutki, czy tkwi on w nas już znacznie dłużej i dopiero teraz staje nam przed oczami?
A może to po prostu kwestia naszej wrażliwości, a co za tym idzie, stopnia dostosowania się i odnalezienia w świecie. Jedni dają sobie z tym radę lepiej, inni gorzej... Nie macie czasami takiego wrażenia, gdy będąc w gronie licznych znajomych, czujecie jakbyście byli sami jak palec? Ja czasami tak, chociaż brzmi to dość absurdalnie, no bo jak można być samotnym w takim tłumie?... Można. I niestety coraz ciężej sobie z tym radzimy i to właśnie wszechogarniajaca samotność - nie śmierć bliskich, nie utrata pracy, nie kalectwo dziecka - jest powodem problemu, który próbujemy zagłuszyć w taki, czy inny sposób. Samotność w takim tłumie ludzi i - o ironio - tak samo samotnych jak my, ale zbyt dumnych, by przyznać się do tego nawet przed samymi sobą.
"Mam dośc samotności! Ona mnie męczy!"
Szukamy dlatego różnych sposobów stłumienia, czy w ogóle całkowitej od niej ucieczki. I tak na prawdę każdy z nas inaczej tę ucieczkę widzi. Dla Sery sposobem walki z samotnością było wspólne życie z Ben'em. Na przekór wszystkiemu: ludziom, jego "chorobie", swojej "pracy". Chciała po prostu z nim być i chyba właśnie dlatego poprosiła go w pewnym momencie - mimo że obiecała, iż nigdy tego nie zrobi i doskonale rozumiała dlaczego nie powinna o to prosić - by zaczą się leczyć, doskonale wiedząc, że tego nie uczyni, mimo iż kochał ją tak samo jak ona go, bo dla Ben'a ucieczką od samotności był alkohol. Przecież on nie pił, dlatego że mu to sprawiało taką nesamowitą radość. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swego pijactwa, że niszczy siebie, że rani swoim alkoholizmem także innych. Sam przecież powiedział, że przyjechał do Las Vegas, żeby się zapić na śmierć. Więc w sumie nawet nie alkohol był dla niego ucieczką, tylko właśnie śmierć. Procentowe trunki stanowiły tylko środek doprowadzający go do celu.
Przewrotnym w filmie jest równiez fakt, że Ben - pijak i Sera - prostytutka, czyli jakby nie patrzeć w ocenie ogółu margines społeczeństwa, okazali się najbardzej ludzcy z wszystkich, mniej lub bardziej nakreślonych bohaterów tego filmu. Niczego nie ukrywali za plastikowym uśmiechem, odważyli się zdiąć przed sobą maskę pozorów, obnażyć wszystkie swoje skrywane lęki i niepokoje, zaakceptować siebie takimi jacy są.
Film "próbuje pokazać", że ludzie w ogóle się między sobą nie różnią i niezależnie, czy jesteś dyrektorem banku, czy dziwką zarabiajacą na ulicy, każdego z nas zżera samotność w tłumie, każdy z nas na swój sposób próbuje z nią walczyć, każdy z nas ma w sobie jakiegoś demona, swoją ciemną stronę i tak na prawdę każdy z nas dba przede wszystkim "o swój tyłek" (to też jest cytat z filmu).
To nie jest łatwy i przyjemny dla oka film. To film dołujący, przygnębiający i mimo że genialny, nie wiem, czy chcę go zobaczyć po raz drugi, przynajmniej w najblizszym czasie. Polecam go jednak gorąco, bo wart jest uwagi. Świetny film, świetna gra, świetna reżyseria. Oskar dla Cage'a zasłużony.

ocenił(a) film na 8
Arale

'Killing me softly'
powoli, krok po kroku doprowadzając się do stanu nieustannego upojenia alkoholowego aby 'zapić się na śmierć', jak mówi Ben o celu swojego przyjazdu do Las Vegas. Zapytany przez Serę ile zajmie mu to czasu, odpowiada że 'około trzech do czterech tygodni'.
Jednak odpowiedź Bena od razu skłania do kolejnego pytania, dlaczego chce skończyć ze swoim życiem i dlaczego chce to zrobić poprzez alkohol. I chociaż trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania, to jednak można spróbować się wczuć w jego położenie człowieka, który nie widzi już dla siebie szansy oraz powodu aby warto było żyć. Jedyne czego chce to upić się po raz ostatni. I ten jego wybór rzeczywiście jest próbą, jak to napisałaś w swojej interesującej i świetnej recenzji, 'ucieczki od samotności' . Według mnie to także sposób na zapomnienie, Ben z każdym kolejnym kieliszkiem pragnął zapomnieć o wszystkich własnych niepowodzeniach, o życiu które nie spełniło jego oczekiwań, lecz także a może przede wszystkim zapomnieć o tym kim był, ponieważ jego osoba wzbudzała w nim tylko rozczarowanie.

Dla mnie najsmutniejsze w postaci Bena jest to, że mimo wszystko nie podjął walki, że nie chciał chociaż spróbować przerwać swój stan wiecznego upojenia, w końcu że nie dał szansy rozpoczęcia wszystkiego od nowa z kobietą, która go kochała i rozumiała.
Z drugiej jednak strony może po prostu nie widział innego wyjścia i może dla niego było już na to za późno?

Ważnym symbolem filmu jest również tytułowe Las Vegas, miejsce mogące przynieść wielką fortunę i spełnienie marzeń o prawdziwym szczęściu, z drugiej strony miasto-uzależnienie, z którego ciężko się jest wyrwać hazardzistom, gdyż każdy z nich liczy na łut szczęścia, na prawdziwą wygraną, która jednak nigdy nie nadchodzi. I to samo miejsce, które miało im przynieść bogactwo i szczęście przemienia się w pułapkę, takiej samej w jaką wpadł Ben. Bo bezwzględu na to od czego się uzależnimy, czy to będzie alkohol, hazard czy narkotyki, łatwo jest się w ten zamknięty krąg wciągnąć, lecz jednocześnie należy pamiętać, że o wiele trudniej, jeśli w ogóle, jest się z tego nałogu wyrwać! Ben już takiej szansy niestety mieć nie może, a my?

cherry

L.Vegas tango
Myślę, że to film o ludziach jakich wszędzie pełno. O tym, że człowiek będący pod wpływem silnych emocji moze doprowadzić sie do śmierci. Ilekroć oglądam ten film zadaję sobie pytanie: Jak bardzo człowiek musi być nieszczęśliwy, żeby zobaczyć zę jedynym dla niego wyjściem bedzie śmierć?
Ben - człowiek przegrany, traci wszystko, rodzinę pracę i jedzie sie zapić na śmierć do Las Vegas. Miał wszystko teraz nic.
Sera - człowiek "upadły" sprzedaje sie na ulicy bo musi.
Można powiedzieć, że oto dwoje zagubionych, żyjących "bez celu" ludzi przypadkowo sie spotyka. Gdybym wiedział że to prawdziwa historia powiedziałbym że wcale nie przypadkowo. Sera jest dla Bena ostatnią nadzieją, ponoć każdy jadostaje w życiu. I myślę że Ben o tym wiedział... Niestety postanowienie śmierci było silniejsze od uczucia. jakież to prawdziwe - ileż razy sie zdarza że ktoś do ciebie wyciągnie rękę a ty - zupełnie zlekceważysz to. I Ben był dla Sery ratunkiem... Ona chciała dla niego skończyć z prostytucją, chciała go kochać. Być moze Ben tak wybrał bo myślał że Sera okazuje mu tylko współczucie? Nie wiem... wiem tylko to że ten film wbija sie w pamięć na długo. Cage zasłuzenie dostał Oscara!
Cudownym uzupełnieniem tego filmu jest elektryzująca ścieżka dźwiękowa.
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 8
wujektom

Ostatnie Tango w Vegas
Po dogłębnym przemyśleniu sytuacji w jakiej znalazł się Ben skłaniałabym się jednak ku opcji, choć zabrzmi to bardzo brutalnie, że tak naprawdę musiał postąpić tak, jak postapił. I uważam że tą jego decyzję, inna kwestia czy do końca słuszną, należy uszanować, bez względu na wszystko. To była jego dezyzja, jego życie, które pragnął zakończyć w tak szybki i pozbawiony nadziei sposób, lecz przede wszystkim do końca pozostał w zgodzie z samym sobą i własnymi odczuciami.

Zakładając, że jednak zmieniłby powziętą przez siebie decyzję i wybrałby życie, to moim zdaniem mógłby być jeszcze bardziej nieszczęśliwy ( choć nie znaczy to jednoznacznie,że mogłoby być zupełnie na odwrót ), gdyż mógły mieć przez całe swoje dalsze życie wątpliwości, czy Sera nie została z nim przypadkiem z litośći. Mógły zacząć także obwiniać ją, a w końcu także i siebie, że nie postąpił w taki czy inny sposób. Być może powzięta przez niego ostateczna decyzja, choć bardzo bolesna i drastyczna, była jednak mimo wszystko dla niego prawdziwym ocaleniem? A może jest zupełnie na odwrót i że po prostu zaprzepaścił ostatnią szansę na to aby ostatni raz spróbować zacząć żyć? Inna kwestia, że ta kolejna próba może okazać się jeszcze większym rozczarowaniem. Ale z drugiej strony przecież jak powiedział kiedyś Forrest Gump 'życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz na co trafisz'. Zawsze jednak warto jest chociaż spróbować!
Pozdrawiam!:)


ocenił(a) film na 10
cherry

Do wiśni i wujkatoma, ale wciąż o Leaving Las Vegas
Dlaczego Ben nie podjął walki? Dlaczego w ogóle nawet nie chciał spróbować? Dlaczego nie dał sobie szansy? Dlaczego nie chciał zacząć wszystkiego od nowa, mimo iż miał taką możliwość? Czy faktycznie dla niego było już za późno? Ale przecież podobno nigdy nie jest za późno. Zawsze jest przecież jakieś światełko w tunelu. Ludzie spadali już z większych wysokości i jeszcze bardziej poturbowani, mimo wszystko, wstawali i szli dalej, nawet gdyby równało się to z kolejnym upadkiem. Dlaczego więc Ben nie chciał się podnieść? Dlaczego nie dopuścił do siebie tej szansy, która została mu podarowana, dlaczego nie chwycił brzytwy, której podobno chwyta się każdy tonący?
Może dlatego, że uważał, że już na taki dar od losu nie zasługuje, bo przegrał swoje życie, bo miał wszystko i stracił wszystko na własne życzenie, że tą jedyną w życiu szansę otrzymał już dawno temu i drugiej takiej samej po prostu nie jest wart. Wierzcie mi - nie ma nic gorszego niż poczucie własnej bezużyteczności. Kolega wujektom zadał bardzo ciekawe pytanie:"Jak bardzo człowiek musi być nieszczęśliwy, żeby zobaczyć, że jedynym dla niego wyjściem będzie śmierć?" Wierz mi, albo nie, ale wystarczy malutki, nic nie znaczący, ledwo co dostrzegalny impuls, wystarczy żebyś uwierzył, że jesteś gówno wart i śmierć staje się jedyną drogą wyjścia. Bo po co żyć, jeżeli wiesz, że do niczego się nie nadajesz, że dla nikogo nie przedstawiasz żadnej wartości, nawet dla samego siebie. Od Ben'a odeszła żona i nawet jeśli dlatego że pił to póki była miał jakąś szansę, dla kogoś był w jakiś sposób cenny. Gdy utracił rodzinę automatycznie wmówił sobie, że jest nic nie wart. Że to on jest przyczyną tego rozpadu, że to on jest wszystkiemu winien, że to on nie potrafił wziąć się w garść i przez to zatruł życie wielu ludziom, których kochał i właśnie dlatego nie zasługuje na ponowne szczęście, nie zasługuje by znowu wrócić do ludzi, bo wciąż tkwi w nim to zgubne wrażenie, że jest od nich wszystkich gorszy. Zbłądził, popełnił błąd - spoko, przecież "błądzić jest rzeczą ludzką", nie on pierwszy i nie jedyny. "Ale inni z tych problemów wychodzą. Ja nie. Więc coś jest ze mną nie tak" Absurdalne? Tak. Ale niestety prawdziwe. Na własnej skórze i duszy przekonałam się, że wystarczy uwierzyć, że jest się niegodnym bycia człowiekiem i tragedia gotowa. Ja miałam to szczęście, że pomoc przyszła w porę, Ben tego szczęścia już nie miał. I nie tylko on zresztą...
A może inaczej?
A może nie dał sobie tej szansy rozpoczęcia wszystkiego od nowa, bo uznał, że to nie ma już najmniejszego sensu, że już nie ma siły ścierać się z każdym kogo spotka na swojej drodze. Co z tego, że ktoś Cię pokocha, zaakceptuje i może samym swoim byciem wyleczy z nałogu, pozwoli zapomnieć o dręczących Cię problemach, skoro wystarczy iść do banalnego spożywczego, bo banalny chleb, żeby spotkać zblazowane uśmiechy udających szczęśliwszych i lepszych od Ciebie ludzi, na których widok człowiek ma ochotę wypić na raz całą cysternę czystej, powybijać ich wszystkich i na koniec skończyć z sobą.
A może po prostu, choć zabrzmi to okrutnie, Ben był zwykłym słabym mięczakiem i nie dał sobie tej szansy, nie skorzystał z niej, bo... niczego w życiu nie dostajemy za darmo i za taką szansę również trzeba zapłacić. O ileż wygodniej jest się po prostu "zapić na śmierć"
A może to wszystko po trochu...
Wiem jedno. Ben dostrzegał tą szansę, ale jej nie chciał, bał się jej - bał się, ze gdyby postanowił ją przyjąć znowu od początku musiał by zacząć myśleć co ma zrobić z resztą swojego życia, a nie są to decyzje łatwe. Nawet ta o "zapiciu się na śmierć" Dlatego właśnie - już wtedy gdy mieszkał z Serą i wiedział, że ją kocha, a ona go - przespał się z tą dziwką. Chciał w ten sposób ostatecznie odrzucić tlącą się w mroku nadzieję. Nie miał już na nią siły.
Wracając jednak do pytań "dlaczego". Cóż. Gdybać możemy. Ben to w końcu tylko symbol, tak samo jak i jego alkoholizm. Ludzi takich samych jak on i z takimi samymi problemami jest całe mnóstwo. Każdy z nas ma przecież jakieś kłopoty i potrafimy poddać się z tak banalnych powodów, że aż boli...

Podobno każdy dostaje w życiu taką dawkę cierpienia, jaką jest w stanie znieść. Jeśli tak to Ben "przegrał" na całej linii, nawet z samym sobą, jeśli tak to czy mamy w ogóle prawo do poddania się, nawet wtedy kiedy poczucie beznadziejności osamotnienia zdaje się nas przerastać?...

P.S. Co do "elektryzującej ścieżki dźwiękowej" to popieram, po trzykroć POPIERAM!!! ^^'

ocenił(a) film na 8
Arale

'Długość Dźwięku Samotności'
Zgadzam się z Tobą, że czasem wystarczy po prostu jedna mała iskra, 'impuls', który sprawia że życie traci cały swój sens, wszystko przestaje się liczyć, z wyjątkiem naszej decyzji przerwania tego ciągu nieustającego bólu i cierpienia. Każdy radzi sobie w tej trudnej sytuacji w zupełnie inny sposób.

W niektórych wyzwala się prawdziwa energia i postanawiają rzucić wyzwanie losowi oraz całkowicie odmienić swoje życie podobnie jak zrobił to Lester Burnham w 'American Beauty', inni szukają zapomnienia w narkotykach tak jak bohaterowie 'Requiem dla snu', aby choć na chwilę zagłuszyć ogromną samotność, własne lęki i poczucie odtrącenia. Jeszcze inni próbują całą swoją frustrację oraz głęboko tłumione w sobie uczucia przelać na innych, stając się prawdziwymi 'Fanatykami' oraz 'Więźniami nienawiści', nie potrafiąc już się dostosować do świata, który nie spełnił ich oczekiwań i zaakceptować siebie. Są jednak tacy, którzy podobnie jak Ben nie widzą już dla siebie miejsca, gdyż ich zdaniem wyczerpali już swoje możliwości przeżycia na tej planecie. I chociaż wszystkie swoje emocje uzewnętrzniają, choć nie próbują się samooszukiwać i udawać że wszystko jest okay, to jednak ich położenie jest najbardziej smutne i pozbawione nadziei, gdyż tak otwarcie postanawiają obwieścić światu o świadomym odejściu z tego świata za pomocą alkoholu. I to co najbardziej boli, to fakt, że nikt ani nic nie jest w stanie ich od tej decyzji odwieść. Po prostu postanawiają, że ich czas się skończył i swojej decyzji już nie zmienią bez względu na wszystko.

Jednak chociaż sama nigdy nie byłam w podobnej sytuacji jak Ben, to jednak mogę sobie spróbowac wyobrazić, co mógł odczuwać podejmując tak ostateczną i bezwarunkową decyzję. Myślę także, że jego decyzja nie była wyrazem tchórzostwa, lecz prawdziwą odwagą. Jednak ta odwaga jest również wielkim ciosem, nie tyle dla samej osoby postnawiającej szybko zakończyć swoje życie, lecz przede wszystkim dla ludzi których zrani swoim odejściem.
I choćby dlatego postanowiłabym wówczas spróbować raz jeszcze,
bo wiedziałabym że jest ktoś, kto odczuje brak mojej osoby.
Niestety Ben taką szansę odrzucił i to jest dla mnie najsmutniejsze i najbardziej bolesne. Z drugiej strony być może jest to kwestia charakteru i indywidualnego stopnia wytrzymałości oraz odporności na przeżyte cierpienia. Tylko od nas zależy którą drogę wybierzemy i jak postąpimy. Ważne jest to abyśmy także w tkiej chwili totalnego chaosu i poczucia odrzucenia pomyśleli także, choć na jedną krótką chwilę o innych. Być może wtedy jest jeszcze szansa na zminę własnej decyzji, na daniu sobie jeszcze jednej szansy. A może po prostu jestem wielką marzycielką i tak naprawdę nigdy jeszcze nie doświadczyłam takiego stanu psychicznego i sytuacji bez wyjścia, w jakiej znalazł się Ben. Bo życie potrafi weryfikować nasze decyzje i porządnie nas w przykry sposób zaskoczyć...

ocenił(a) film na 9
Arale

Głos po latach.
Ben się zapił na śmierć, ponieważ miał skłonności do tego nałogu, a reszta to tylko reakcja łańcuchowa. Faktem jest,że nie przypadkiem został scenarzystą, gdyż będąc wiecznie pijanym dalej mógł wzbudzać w sobie sympatie innych ludzi.Co jest niewątpliwie trudne i tylko mając ciekawą osobowość można to osiągnąć.Sera akurat potrzebowała kogoś, wiec jej wymagania byly dość małe.A cała reszta, która dzieję sie w filmie to magia obrazów, dźwieków i spojrzeń. Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń...