Aż ciężko uwierzyć, że od premiery poprzedniej dużej odsłony z serii "
Monster Hunter" minęło już siedem lat. Czy warto było czekać na "
Wilds"? Anna Rogala sprawdziła to dla Was w swojej recenzji. Poniżej znajdziecie fragment jej recenzji, a pełny tekst dostępny jest na karcie
POD LINKIEM TUTAJ.
***
Zew Zakazanych Ziem autor: Anna Rogala
Podążacie ciemnym, mrocznym lasem w poszukiwaniu zwierzyny. Okolicę spowija lepka, czerwona sieć. Łapiecie trop i po chwili poszukiwań trafiacie prosto w wygłodniałe szczękoczułki Lali Bariny. Przestrzeń wypełniają szkarłatne zarodniki, a wy sięgacie po broń, by rozpocząć morderczy taniec z gargantuicznym pajęczakiem. Tak zaczyna się jedna z pierwszych misji "
Monster Hunter Wilds", najnowszej produkcji Capcomu. Aż ciężko uwierzyć, że od premiery poprzedniej dużej odsłony MonHuna minęło już siedem lat. Czy warto było czekać? Zdecydowanie tak! Łapcie za broń, wdziewajcie najlepszą zbroję i ruszajcie na podbój dziczy!
Zakazane Ziemie stały się wyjątkowo niebezpieczne. Potwory opuszczają swoje leża, przełamują wzorce zachowań i pozbawione strachu próbują wdzierać się do ludzkich siedzisk. Coś zakłóca funkcjonowanie wszystkich biomów i – jakżeby inaczej – na naszą głowę zrzucone zostaje rozwiązanie tego problemu. Dodatkowo sytuację komplikuje uratowany z paszczy potworów chłopak twierdzący, że mieszka na terenie, który Gildia uważała do tej pory za wyludniały.
Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie jedna z początkowych walk, odbywająca się w trakcie potężnej burzy z piorunami. Starcie na Nawietrznych Równinach rozpoczęło się niepozornie. Ot, minęło mnie stado przerażonych roślinożerców. Po chwili jednak okazało się, że trafiłam w sam środek starcia między rozwścieczonymi kreaturami. Koniec końców zmuszona byłam do stanięcia w szranki z poirytowanym do granic możliwości potworem, który wykorzystywał szalejącą dookoła burzę do miotania we mnie kolejnych elektrycznych ładunków. Stworzenia w grze fantastycznie wpisują się w swoje ekosystemy i korzystają z warunków atmosferycznych oraz ukształtowania terenu, by uprzykrzyć nam życie. Chociażby taki Rompopolo, należący do wiwern cętkowanych, który używa swojego ogona do wstrzykiwania gazu w ziemię. W dogodnym dla siebie momencie detonuje ładunek i pożywia się ofiarami złapanymi w tę przedziwną pułapkę. Interesująco wyglądała też walka z lewiatanem władającym żywiołem wody, który bez wahania zalewał arenę walki wodą, utrudniając poruszanie, a nawet zwalając wojowników z nóg. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo do czynienia będziemy mieć zarówno ze znanymi flagowymi już potworami, jak i całym wachlarzem nowych stworzeń.
Wszystkie te starcia wyglądają na tyle widowiskowo, że zaczęłam się nawet zastanawiać nad wymianą telewizora, bo odniosłam wrażenie, że gra marnuje się na moim aktualnym odbiorniku. Capcom dorzucił tu mocno do pieca, zaprzęgając RE Engine do katorżniczej pracy i wyciągając z silnika wszystkie możliwe soki.
W trakcie walk z potworami wielokrotnie dojdzie do sytuacji, w której okładane przez nas zwierzę dozna na ciele widocznych ran. Miejsca te będą bardziej podatne na obrażenia, a zaatakowanie ich specjalnym trybem skupienia spowoduje kolosalne ubytki w zdrowiu potwora. Atakowanie ran sprzyjać będzie też pozyskiwaniu dodatkowych surowców, których nie będziemy musieli już podnosić samodzielnie z ziemi. Przedmioty automatycznie znajdą się w naszym ekwipunku.
Jeśli już jesteśmy przy surowcach wypadających z potworów, to warto przypatrywać się komunikatom na ekranie sygnalizującym pojawienie się nowego stwora w okolicy. Znajdziemy tam nie tylko informacje o rozmiarach kreatur – to zainteresuje raczej tych, którzy zbierają korony za duże i małe egzemplarze – ale też sygnały o gwarantowanym dropie rzadszego przedmiotu.
Zobacz zwiastun "Monster Hunter Wilds"
Całą recenzję gry "Monster Hunter Wilds" można przeczytać TUTAJ.