Powoli dobiega końca 23 edycja Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego. Tegoroczny program filmowy zaskakuje różnorodnością, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Najlepszym tego dowodem może być piątkowy repertuar, w którym filmowe eksperymenty sąsiadują z obrazami konserwatywnymi i tradycyjnymi zarówno w formie jak i treści.
Ku memu wielkiemu zaskoczeniu najbardziej konserwatywny okazał się
Ventura Pons. Ten kataloński reżyser znany jest z obrazów, w których konfrontuje widza z zaściankową mentalnością, dotyka tematów tabu, prowokuje do myślenia. Niestety
Pons jest również twórcą bardzo nierównym, obok obrazów świetnych ma też na swoim koncie i kompletnie nieudane.
"Życie na krawędzi" znajduje się gdzieś pomiędzy tymi dwiema kategoriami.
Bohaterem filmu reżyser uczynił chłopaka pragnącego wyzwolić się z ograniczeń drobnomieszczańskiego społeczeństwa. Z drugiej strony boi się żyć w pełni wolny i zamiast tego decyduje się egzystować w cieniu wielkiego ryzykanta, brawurowego hazardzisty El Chino. Sam film jest jak główny bohater: dużo opowiada o rebelii wobec zastanego porządku, ale na tym poprzestaje.
Obraz Katalończyka jest do bólu przewidywalny. Standardowa galeria postaci opatrzona jest standardowym zestawem zachowań. Nawet muzyka jest typowa dla hazardowych opowieści! Dla wielu osób może to być wystarczające, by film uznać za udany.
Pons przyzwyczaił jednak widzów do nieco wyższych standardów. (mp)
Nie ma to jak zrobić film o upośledzonym - reżyser bez problemu zaskarbia sobie sympatię widza podatnego na łatwe wzruszenia.
"Stacja obsługi" Lenny'ego Abrahamsona na pierwszy rzut oka wydaje się właśnie typowym produktem łzo-pędnym. Łagodny Josie pracuje na stacji benzynowej należącej do kolegi z dzieciństwa. Ma nadwagę, lubi dużo mówić i dawać się wykorzystywać innym. Wydaje się, że życie bohatera zmieni się w momencie, gdy na stacji zostanie zatrudniony nastoletni Dawid.
To, co z początku przypomina łatwy komediodramat, staje się opowieścią o społeczności, która traktuje słabsze jednostki jako wentyl emocjonalny dla własnych frustracji. Film trzyma się na kreacji
Pata Shortta - jego pełnymi ufności oczyma spoglądamy na przeżartą pustką społeczność. Podoba mi się chropowatość świata ze
"Stacji obsługi". Znakomicie pasuje do niego "urwane" zakończenie - tak jakby w dystrybutorze właśnie skończyło się paliwo... (łm)
Kolejny obraz Estoński w programie festiwalu to znów pesymistyczna opowieść o ludziach pełnych niespełnionych marzeń i chronicznej depresji. Przede wszystkim jest to jednak kolejny obraz tegorocznej imprezy przybliżający nam śmierć. W
"Pora umierać" jest ona jak poezja, niczym ukochana, do której pisze się sonety. W
"Skrzydłach życia" jest nieuchronną konsekwencją życia.
"Ezra" zaś pokazuje nam okrutną i brutalną twarz śmierci.
"Magnus" jest obrazem pośrednim, ma w sobie coś ze wszystkich powyższych filmów. Tutaj śmierć zewsząd osacza bohaterów, jest nieuchronna i ostateczna. Większość ludzi może ignorować ją przez dłuższy czas. Są jednak i tacy, którym towarzyszy ona na każdym kroku. Tym wyjątkiem jest właśnie Magnus, u którego jako dziecko zdiagnozowano poważne problemy zdrowotne zagrażające mu życiu. Lekarze nie dawali mu wtedy większych szans na dożycie 16 urodzin. A jednak przetrwał. Powinien być szczęśliwy, lecz nie jest. Kiedyś bał się śmierci, teraz jest jego jedyną pewną towarzyszką. Tylko po niej wie czego się spodziewać. Ma pewność, że nie zostanie opuszczony, zawiedziony, jak to mam miejsce ze wszystkimi innymi ludźmi.
Wychowywany w rozbitej rodzinie ludzi, którzy nigdy nie dorośli do roli rodziców, Magnus nie wytworzył w sobie pancerza chroniącego przed strachem, niepewnością i chaosem dnia codziennego. Jedyne, nad czym zdaje się mieć kontrolę to rodzaj, czas i miejsce śmierci... choć i to nie do końca.
"Magnus" inspirowany jest prawdziwą historią i to ona, nie sam film, porusza, a nawet wstrząsa. Reżyserski debiut Kadri Kousaar jest jednocześnie przekombinowany i niedopracowany. Reżyserka próbuje różnych form, co doprowadza do kompletnego zamieszania. Niezdarnie wprowadza elementy groteskowo-absurdalne (choćby scena z lekarką w burdelu), by po chwili przejść w liryczne obrazy dzikiej przyrody. W kilku momentach zdaje się chwytać jakąś głębszą prawdę o bohaterach, rodzicielstwie, życiu. Szybko jej to jednak z rąk umyka.
Zwolennicy egzystencjalnie cierpiących efemerycznych młodzieńców na pewno będą z
"Magnusa" zadowoleni. Niestety dla mnie był to film pusty, pozornie artystyczny i nieprzemyślany. (mp)
Zupełnie inaczej ma się sprawa z filmem Włocha
Saverio Costanzo "Ku mojej pamięci". To również jest obraz skromny, cichy, dotykający samej istoty ludzkiej natury. Czyni to jednak w zupełnie inny, niezwykle fascynujący sposób.
"Ku mojej pamięci" to jeden z najciekawszych, jeśli nie najlepszych, filmów w tegorocznym programie festiwalu.
Bohaterem obrazu jest młody, przystojny i inteligentny chłopak Andrea, który postanawia wstąpić do zakonu jezuitów. Rozpoczyna nowicjat. Jest to czas kontemplacji i milczenia, pracy i modlitwy. W przestrzennych salach i korytarzach dominuje cisza, światło i ulotne echo ludzkiej działalności. Milczący zakonnicy są na pozór odizolowanymi wyspami, a w rzeczywistości bardzo silnie na siebie oddziaływają. Jednak największym wyzwaniem jest odrzucenie masek, jakimi siebie przyozdabiamy na potrzeby kontaktów ze światem i spojrzenie sobie prosto w oczy. Wątpliwości stają się nieodzownym towarzyszem wszystkich odbywających nowicjat.
"Ku mojej pamięci" to niemalże duchowe doświadczenie. Film ma niewiele dialogów, operując głównie obrazami, grą światła i cienia, skupiając się na twarzach bohaterów. To przypowieść o wewnętrznej walce, rozterkach, wątpliwościach, niespełnionych pragnieniach. Choć przedmiotem filmu jest duchowa walka, to w rzeczywistości jest to medytacja nad ludzką naturą, do której reżyser zachęca wszystkich widzów.
Inspiracją dla filmu
Costanzo jest powieść Furio Monicelliego
"Lacrime impure (il gesuita perfetto)". Reżyser odszedł jednak mocno od pierwowzoru. Książka jest bardziej buntownicza i jednoznaczna. Zdecydowanie bardziej wyraźne są w niej wątki homoseksualne, które w filmie zostają zasygnalizowane, lecz bardziej jako jedna z form pokusy czy wątpliwości niźli rzeczywisty akt bądź problem światopoglądowy.
Constanzo wszystko rysuje delikatnymi liniami. Cień miesza się ze światłem, prawda z fałszem, wiara z bezbożnością.
"Ku mojej pamięci" to jeden z ciekawszym filmów ostatnich lat dotykających problemu walki duchowej człowieka. Niezwykle sugestywny, hipnotyzujący i niepokojący. Wielkim plusem są role aktorskie
Christo Jivkova jako Andrei, głównego bohatera kryjącego się za siłą rozumu oraz
Filippo Timiego jako pełnego uczuć i pasji Zanniego. Pochwały należą się też operatorowi
Mario Amurze, za którego sprawą cała opowieść nabiera lekkości bytu i duchowości przekraczającej normalne pojmowanie. (mp)
Na zakończenie słów kilka na temat niezwykłego projektu Węgra
Benedeka Fliegaufa "Mleczna Droga". Piszę "projekt", gdyż najnowsze dzieło autora
"Dealera" w niczym nie przypomina typowego filmu. To raczej seria video-artów skompilowanych w jedną całość składającą się na intrygujący portret człowieka. Każda z sekwencji to zamknięte w sobie dzieło, które w wielu momentach przypomina po prostu przeniesione na taśmę filmową obrazy malarskie.
Milczące epizody prezentują pozornie nieistotne, niejasne, nie do końca czytelne sceny, gdzie ludzie odgrywają czasem bardzo małą rolę. Jednak kiedy obejrzy się całość, zaczyna dostrzegać się szerszy aspekt. Epizody stają się elementami układanki, a nieistotne szczegóły nabierają symbolicznego, metafizycznego znaczenia.
"Mleczna Droga" to z całą pewnością nie jest film dla każdego. Nie jestem nawet pewien, czy w ogóle obraz ten powinien być w kinie pokazywany. Projekt
Fliegaufa idealnie spełniłby się jako seria viedo-instalacji w jakiejś galerii. Każdy epizod pokazywany na oddzielnym monitorze, widz mógłby wtedy samemu układać kolejność, podług własnych potrzeb. Obecność w kinie zwodzi widzów zapowiedzią filmu, standardowego filmu. Nie otrzymując tego, z sali kinowej uciekają.
"Mleczna Droga" jest bowiem przeznaczona dla koneserów współczesnej sztuki audiowizualnej a nie zwolenników linearnej fabuły. (mp)