Animator 2013: Wszystkie strachy, duże i małe

Informacja nadesłana
https://www.filmweb.pl/news/Animator+2013%3A+Wszystkie+strachy%2C+du%C5%BCe+i+ma%C5%82e-97370
Niekwestionowaną gwiazdą tegorocznego Animatora stał się John R. Dilworth. Dwa pokazy składające się na jego retrospektywę przyciągnęły na festiwal najliczniejszą jak dotąd widownię, ustawiającą się po seansach w długich kolejkach po autografy. Jego filmy największe poruszenie wywołały wśród młodszej części widowni, wychowanej na produkcjach stacji Cartoon Network. Dilworth jest twórcą jednego z największych hitów tej telewizji – "Chojraka, tchórzliwego psa". Podczas Animatora, prócz seansu prezentującego siedem najstraszniejszych odcinków tego serialu, mogliśmy zapoznać się z innymi jego produkcjami, niewywołującymi już uczucia gęsiej skórki. Tej jednak mogliśmy doświadczyć oglądając inne filmy prezentowane podczas festiwalu – przede wszystkim w sekcji konkursu filmów pełnometrażowych. Wykorzystana w nich konwencja horroru została jednak zastosowana przez twórców, w przeciwieństwie do autora "Chojraka", jak najbardziej serio.



Pojawienie się na festiwalu Dilwortha dla wielu mogło być niemałym zaskoczeniem – co robi facet od telewizyjnej kreskówki na festiwalu filmów animowanych o zdecydowanie artystycznym charakterze? Szczerze mówiąc ten znak zapytania nie zniknął po zapoznaniu się z jego dokonaniami. Choć zdobyły one wiele nagród na światowych festiwalach, a sam autor doczekał się przeglądu swoich prac w MoMA, to ich styl nie odbiega zanadto od komercyjnie nastawionego "Chojraka". Niemniej jednak projekcje filmów Dilwortha przyniosły więcej bezpretensjonalnej rozrywki i niepohamowanej radości z gagów znajdujących się często na granicy dobrego smaku, albo zdecydowanie tę granicę przekraczających, niż rozterek nad ich artystyczną jakością. Amerykanin przez cały czas podkreślał, że przybył do Poznania po to, by dostarczyć nam trochę rozrywki – i spełnił swoje zadanie doskonale, choć niekoniecznie na szczególnie wysokim poziomie wyrafinowania. Projekcje jego prac powinno się potraktować jako relaksacyjne interludium, dające wytchnienie między często przeładowanymi artystyczną pretensją seansami.

Osoby kojarzące Dilwortha jedynie z serialem pochodzącym z Cartoon Network, mogły być nieco zaskoczone pokazem pozostałych jego krótkometrażówek. Brak potworów, zero przerażających historii i ani jednego zjeżonego włosa na karku. Za to niewyobrażalna ilość surrealistycznego humoru, pokracznych zwierzęcych bohaterów i niewyczerpane pokłady irracjonalnej wyobraźni – czyli wszystko to, co przyniosło sukces również przy tworzeniu serii o Chojraku. Dilworth lubi szokować i wywoływać zniesmaczenie swoim rubasznym humorem. Taki efekt uzyskał prezentując "Irytującego ptaszka" – kreskówkę o latającym stworzeniu, próbującym zdobyć serce ukochanej kocicy nie ukrywając przy tym swoich ekshibicjonistycznych skłonności. Równie kontrowersyjny okazał się "Powrót Sierżanta Peckerta" – zaledwie dwuminutowa impresja na tematy damsko-męskie z narządami płciowymi w rolach głównych. Oglądając te rozerotyzowane i pełne przemocy animacje, przez cały czas przychodziła mi do głowy jedna myśl: jakim cudem ten facet dostał pracę w stacji telewizyjnej pokazującej kreskówki dla najmłodszych?



Tworząc "Chojraka, tchórzliwego psa" musiał ukrócić swoje anarchizujące skłonności i skupić na dostarczeniu uładzonej rozrywki dla dzieciaków. Nigdy nie byłem wielkim fanem tego serialu i po obejrzeniu siedmiu, według autora, najstraszniejszych odcinków, wciąż nim nie jestem. W każdym odcinku humor oparty jest dokładnie na tych samych schematach, gagi często się powtarzają, a niesamowite historyjki ani nie wywołują gęsiej skórki, ani należycie nie wciągają. Choć odcinki trwają zaledwie dziesięć minut, można momentami nieźle się na nich wynudzić. Trzeba jednak docenić Dilwortha za pomysłowość i żonglerkę na wysokim poziomie spuścizną popkultury. W każdym odcinku da się odnaleźć nawiązania do klasyki horroru czy kultowych pozycji z kina klasy B. Każdy, kto lubi postmodernistyczne zabawy w stylu: zgadnij czym inspirował się artysta, tworząc daną scenę, w "Chojraku" odnajdzie coś dla siebie.

Ci wszyscy, którzy po projekcjach filmów Dilwortha nadal odczuwali niedosyt niesamowitych, mrożących krew w żyłach historii, poczuli zaspokojenie na seansach "Apostoła" Fernando Cortizo i "Bólu i współczucia" Phila Mulloya, wyświetlanych w konkursie pełnometrażowych animacji. Ci twórcy postawili na wywołanie wśród widowni uczucia niepokoju i pełzającego strachu, którego nie dało się odreagować salwami śmiechu, jak było u Dilwortha.

"Apostoł" to klasyczny horror składający się z opowieści o duchach, starych klątw, wampiropodobnych postaci, pradawnych zaklęć i metafizycznych wtrętów o zacięciu satanistycznym. Jednak mimo takiego naładowania niesamowitościami, film w ogóle nie straszy, a opowieść nie wciąga na tyle, byśmy z wypiekami na twarzach oczekiwali finalnego rozwiązania wszystkich tajemniczych zagadek fabuły. Jest tu trochę z "Imienia róży" i "Drakuli" i bardzo niewiele oryginalności. Nie można jednak tego powiedzieć o stronie wizualnej filmu Cortizo – plastelinowe, bardzo plastyczne postaci rozgrywają swoje przygody pośród osnutego mgłą ponurego miasteczka, którego groza została podkreślona migotliwą grą świateł, więcej zaciemniających, niż rozjaśniających.

Zupełnie inaczej jest w przypadku trzeciej części trylogii o panu Christie, której warstwa wizualna została przez Mulloya zredukowana do czarnych głów bohaterów. Gdyby "Ból i współczucie" nakręcił jakiś hollywoodzki reżyser w wersji aktorskiej, można byłoby postawić go obok takich filmów jak "Piła" czy "Hostel" – opowieści o wynaturzonych geniuszach zła czerpiących chorą satysfakcję z zadawania w wymyślny sposób bólu innym. Mulloy zamknął swoich bohaterów w sali kinowej, w której oglądali poprzednią cześć jego trylogii. Ta sytuacja zmusiła ich do postawienia ważnych pytań o własną tożsamość – zamknięta grupa to aktorzy, odgrywający role w "Dead but not buried", którzy odkrywają, że w napisach końcowych umieszczono nazwiska innych osób. Jednak bardziej palącą kwestią okazała się dla nich w tamtym momencie niemożność odnalezienia wyjścia z budynku kina. Maniakalny morderca przyjął postać pająka, komunikującego się z jedną postacią poprzez wkradanie się do jej głowy. W ten sposób wciąga ją, wraz z całą grupą, w śmiercionośną rozgrywkę. "Ból i współczucie" to film niezwykle nieprzyjemny – brzydota obrazu i schizoidalność fabuły została dodatkowo zdehumanizowana zastosowaniem syntezatora mowy, zamiast głosów prawdziwych aktorów. Mulloy naprawdę wie, jak wywołać u widowni niepokój i przerażenie – a osiągnął to korzystając z minimalnego zestawu filmowych środków.

Pokazy tegorocznego Animatora udowadniają, że programerów festiwalu wcale nie interesuje zamykanie się w artystycznej wieży z kości słoniowej. Przekonali, że są otwarci na wszelkie przejawy sztuki animacji, również tej garściami czerpiącej z kultury popularnej i kina gatunkowego, a nawet będącej jej częścią. W tym roku zademonstrowali to wywołując na widowni salwy śmiechu, podszyte uczuciem uczestniczenia w rytuale grzesznych przyjemności oraz poprzez selekcje filmów bezwstydnie zanurzonych w konwencji kina grozy.

Michał Piepiórka

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones