Ciekaw jestem jak wyglądałaby kariera Deana, gdyby nie zginął przedwcześnie w wypadku. Czy stworzyłby wiele niezapomnianych kreacji, czy zostałby zapomniany. Jedno jest pewne: śmierć uczyniła z niego legendę, człowieka którego się wspomina, którego plakaty wiszą w pokojach, który jest ikoną kina, większą nawet niż Brando, który zagrał więcej dobrych ról.
Gra aktorska Deana czarowała. Gdy pierwszy raz zobaczyłem tego aktora w filmie "Na Wschód od Edenu", muszę przyznać, że byłem w pewien sposób oczarowany. Jego grą, pewnością siebie, czy też pewnym buntownictwem, którym cechowała się każda jego rola. Później nadeszła pora na "Buntownika bez powodu". Tutaj muszę przyznać trochę się zawiodłem. Mówiono, że to najlepsza rola Deana, jednak dla mnie i film i jego gra były gorsze niż w "Na Wschód od Edenu". Komentarz ten piszę świeżo po obejrzeniu "Olbrzyma". Tutaj James wypadł dobrze, ale czegoś w jego grze mi brakowało. Myślę, że nie do końca dopasowała mu rola. On był stworzony by grać buntowników, ludzi, których świat nie rozumie. Dlatego w pierwszej części filmu wypadł bardzo dobrze, w drugiej gdy został bogatym biznesmenem, już było gorzej.
Ciekaw jestem właśnie, jak potoczyłaby się kariera Deana jakby dożył 35-40 lat. Wtedy nie mógłby już grać zbuntowanych nastolatków, przypadłyby mu dojrzalsze role. Interesuje mnie jakby się w nich sprawdził. Bo czy wyobrażacie sobie pięćdziesięcioletniego Deana w roli, powiedzmy Obi-Wana-Kenobi, albo Vito Corleone?
Podsumowując Dean jest i będzie legendą, jednak nie wiem czy bardziej ze względu na jego talent aktorski czy bardziej na styl życia jaki prowadził i przedwczesną śmierć.
Mam nadzieję, że ważniejsze było to pierwsze, bo to był naprawdę wspaniały aktor.
Nie możemy zapominać, że Deana, oprócz talentu, uroku i charyzmy, cechowała również zdolność do autodestrukcji. Nie chcę tutaj mówić, broń Boże, że dobrze stało się, że umarł młodo, ale przypuszczam, że nie wytrzymałby presji swojej sławy. Mógłby wpaść w nałogi, zacząć grywać w coraz słabszych filmach i zapewne wkrótce byłby znany nie jako "Największy buntownik w historii kina" tylko jako "Największy przegrany.." Ale tego już nigdy się nie dowiemy. Niemniej James ciągle jest jedną z największych gwiazd filmowych chociaż gdyby nie jego przedwczesna śmierć znany byłby znacznie mniejszej grupie osób niż obecnie.
podejrzewam że z racji jego charakteru i wspomnianego przez was dążenia do autodestrukcji jego kariera mogłaby przypominać karierę Brando albo nawet Mickeya Rourke!! to właśnie cechuje wybitnych aktorów że zbyt szybko zatracają się w swej wielkości..
wczoraj obejrzałem "Na wschód.." i jak wcześniej z przymrużeniem oka traktowałem zachwyty nad Jamesem to teraz w ogóle się im nie dziwie!! aktor zdecydowanie GENIALNY!!!