John Musker

7,6
610 ocen pracy reżysera
powrót do forum osoby John Musker

To będzie z mojej strony długi, nudny wywód, w którym na dodatek wyjdę na zupełnego świra opętanego uwielbieniem dla Johna Muskera i Rona Clementsa, więc zamast to czytać lepiej zajmijcie się czymkolwiek innym.

Przykra sprawa, że mój największy filmowy zawód wiąże się właśnie z Johnem Muskerem i Ronem Clementsem, moimi dwoma ulubionymi reżyserami. A pisząc "ulubionymi", nie mam na myśli, że to jedni z moich ulubionych, tylko że właśnie ulubieni. Tacy naj-naj. To za sprawą "Małej syrenki", "Aladyna", "Herkulesa" i "Planety Skarbów".
Gdy byłem dzieckiem "Mała syrenka" i "Aladyn" były moimi dwoma najulubieńszymi filmami i nie sądziłem, że kiedykolwiek zobaczę coś, co mogłoby im dorównać. A potem poszedłem do kina na "Herkulesa", zachwyciłem się jak jasny gwint i pomyślałem: "O żeż, to niemożliwe, właśnie obejrzałem film na niedoścignionym, zdawało się, poziomie Aladyna i Małej syrenki!". No i oto miałem już trzy ulubione filmy. I przez lata nie miałem pojęcia, że za wszystkimi trzema stoją ci sami ludzie.

Sami zatem widzicie, to nie jest tak, że ze względu na twórców nastawiałem się pozytywniej do ich filmów. Ja nie wiedziałem po prostu, że to oni stworzyli te wszystkie arcydzieła. Najwyraźniej jest jakaś nieuchwytna i trudna do nazwania cecha ich twórczości, która sprawia, że trafiała do mnie bardziej i budziła zachwyt nieporównywalny z niczym, czego mogły mi dostarczyć inne filmy. W pewnym sensie wiem, w czym tkwi wielkość Muskera i Clementsa. Oni po prostu potrafią pięknie opowiadać piękne historie. Jest w nich nie tylko mnóstwo humoru, ale właśnie jakiś niezwykły czar i romantyzm (no choćby lot Aladyna i Jasminy na dywanie, czy cały wątek relacji Herkulesa i Megary). To takie urokliwe i... no, piękne po prostu.
I to nie jest tak, że inni twórcy tego nie potrafią, bo "Zaplątanym" czy "Jak wytresować smoka" całkiem blisko do poziomu najlepszych dokonań Muskera i Clementsa. Ale to świeższe filmy, a w czasach mojego dzieciństwa nie było takiego filmowego geniusza, który mógłby zagrozić pozycji tych dwóch mistrzów. Ja wiem, że inne animacje Disneya z tego okresu też mają "to coś" w sobie, ale szczerze? Ani "Król Lew", ani "Piękna i Bestia", ani cała reszta w ogóle... no, nie robiła na mnie AŻ TAKIEGO wrażenia (aczkolwiek uwielbiam "Mulan", "Tarzana" czy "Dzwonnika z Notre Dame" - choć tego ostatniego doceniłem dopiero jako dorosły). Sa filmy dobre, są bardzo dobre i rewelacyjne, ale trzy wspomniane dzieła Muskera i Clementsa to zawsze było dla mnie jeszcze coś ponad to. Jakiś rodzaj wyższej półki. Skończone arcydzieła, które napawały mnie takim... no, zachwytem. Wiem, że już pisałem o zachwycie ze sto czterdzieści razy, ale cóż. W jakiś sposób ci dwaj reżyserzy najlepiej chyba po prostu wstrzelili się w moją wrażliwość (choć wątpię, by właśnie ten cel im przyświecał).

Wiele lat później obejrzałem ich kolejny film - "Planetę Skarbów". Myślałem, że to już nie będzie to samo. I wiecie co? Znowu się zachwyciłem, a "Planeta..." dołączyła do moich najulubieńszych filmów.

Dopiero "Księżniczka i żaba" była potknięciem. I nie, żeby to był zły film. Całkiem to fajne i zabawne. Sęk w tym, że nie ma w sobie już tego klimatu, tego piękna. Ludzie, toż to opowieść o miłości, w której nie czuć romantyzmu, a dotąd Musker i Clements oddawali go przecież na ekranie z takim wyczuciem. Miło to od czasu do czasu obejrzeć, żeby się pośmiać i popodziwiać tradycyjną animację, ale to tyle. Ten film jest po prostu rozrywką, ale nie jest PRZEŻYCIEM.
ALE nie, to nie "Księżniczka i żaba" jest tym wspomnianym zawodem, bo wiele się po niej nie spodziewałem. Owszem, jedna część mojej osobowości miała nieśmiałe nadzieje (mówiła: "To przecież Musker i Clements! Nawet kręcąc film o rozjechanym jeżu byliby w stanie stworzyć z tego coś pięknego i poruszającego!"), ale druga była dość sceptyczna ("Nowy Orlean? Jazz? Aligator grający na trąbce? Nie moje klimaty"). Poza tym zawsze wolałem animacje o ludziach niż o zwierzętach, a w "Księżniczce..." bohaterowie są, cóż, przez większość czasu zwierzętami. Dlatego nie czułem jakiegoś kosmicznie dużego zawodu, że film nie jest takim dziełem jak tamte - po prostu trudno byłoby z niego wyciągnąć coś więcej.

Co więc jest tym największym filmowym zawodem? No dobra, skończę już lać wodę i przejdę do sedna. Nie chodzi o żaden z tych filmów, które Musker i Clements nakręcili, lecz o ten, którego nie nakręcili. Mowa o "Morcie".

Jako nastolatek zaczytywałem się w "Świecie Dysku" Pratchetta. "Mort" był jedną z moich ulubionych książek tego cyklu. Jest parę, które lubię bardziej ("Blask fantastyczny", "Kosiarz"), ale "Mort" miał jakby swój własny odrębny styl. A może nie styl. Może to chodziło o samą historię. Podczas czytania miałem wrażenie, że jest w tym coś disneyowskiego, a wręcz nie tyle disneyowskiego, co muskero-clementsowego. To opowieść o uczniu Śmierci, który zakochuje się w księżniczce, a ta ma własnie być (co za niefart) następną ofiarą Śmierci. No więc Mort stara się ją ocalić, w czym próbuje mu pomóc Ysabell, przybrana córka Śmierci, mimo, że żywi do Morta z początku dość nieprzyjazne uczucia.

Czyta się miło, szybko i przyjemnie, ale nie to jest tu ważne. Ważne, że wtedy, czyli jakieś dwanaście (albo i więcej) lat temu podczas czytania jedna myśl przebijała się do mej świadomości częściej niż inne. Patrząc na tę fabułę, na ciekawie ukazaną relację mistrza i ucznia, ale przede wszystkim na to, z jakim wyczuciem jest skonstruowany wątek miłosny, myślałem sobie: "Toż to by był idealny materiał na następny film Muskera i Clementsa! Mogliby z tego zrobić arcydzieło na miarę Aladyna czy Herkulesa!"
Daję słowo, że tak właśnie wtedy myślałem! Wyszło na to, że albo miałem w sobie wtedy coś z jasnowidza albo faktycznie Musker i Clements zawsze bardziej do mnie trafiali, bo mieli podobną wrażliwość co do filmów animowanych.
I czego się dowiaduję po tylu latach? Że Musker i Clements zamierzali kręcić "Morta"! O żeż! Co za euforia! Film, który sobie wymarzyłem trzynaście lat temu NAPRAWDĘ powstanie?! Co jest grane? Cały wszechświat mi sprzyja, czy jak?!!!

Eee... Nie. Po prostu nie. Bo projekt został skasowany, z racji jakichś komplikacji z prawami autorskimi. A następnym filmem Muskera i Clemensta będzie "Moana" o polinezyjskiej księżniczce. DLACZEGO?!! DLACZEGO MI TO ROBICIE?!! To jak pomachać psu kością przed nosem a potem ją schować. Niegodziwe! Słyszysz, nieczuły losie? Niegodziwe!

Na pewno obejrzę "Moanę". Szkoda, że będzie to animacja komputerowa, bo naprawdę kocham tę ręcznie rysowaną - i to głównie zasługa właśnie Muskera i Clementsa. Ale cóż, jak by nie było, będzie to kolejny film moich ulubionych reżyserów, więc, może nie w dniu premiery, ale niedługo potem popędzę do kina jak szalony, by z nadzieją zasiąść w fotelu i przekonać się, czy wyjdzie z tego kolejne arcydzieło animacji czy też następna "Księżniczka i żaba" (chociaż pewnie tym razem nie będzie jazzu, więc jestem dobrej myśli).
Ale "Morta" nie odżałuję. Nie przeboleję tego, że moje filmowe marzenie z dzieciństwa ot tak, nagle PRAWIE się urzeczywistniło, by za chwilę zostać zmięte i wyrzucone do śmieci.
Zawsze pozostaje nadzieja, że po "Moanie" temat "Morta" wróci. Ale lepiej, żeby stało się to prędko, bo Musker i Clements mają już swoje lata, a nie chciałbym, żeby taki dobry materiał na film trafił w inne ręce.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones