Ja wolę FONDĘ.
nie dlatego, że JANE FONDA to ikona kontrkultury, głoś kontestacji, głos budzących się do aktywnego życia kobiet(choć to jest imponujące). Ale dlatego, że FONDA to filmy:
"OBŁAWA" Arthura Penna
"CZYŻ NIE DOBIJA SIĘ KONI?" Sydneya Pollacka
"KLUTE" Alana J. Pakuli
"JULIA" Freda Zinnemana
"POWRÓT DO DOMU" Hala Ashby
"ELEKTRYCZNY JEŹDZIEC" Sydneya Pollacka
"CHIŃSKI SYNDROM" Jamesa Bridgesa
To laureatka:
7 nominacji do OSCARA i dwóch statuetek (obie za role główne!)
10 nominacji do ZŁOTEGO GLOBU i trzech statuetek
7 nominacji do BAFTY i dwóch statuetek
MERYL STREEP to
"ŁOWCA JELENI"
"MANHATTAN"
"SPRAWA KRAMERÓW"
"WYBÓR ZOFII"
"POŻEGNANIE Z AFRYKĄ"
"SILKWOOD"
"DOMU DUSZ",
"CHWASTY"
"ZE ŚMIERCIĄ JEJ DO TWARZY"
"DZIKA RZEKA",
"POKÓJ MARVINA",
"KANDYDAT"
"GODZINY"
"ADAPTACJA"
"ANIOŁY W AMERYCE"
Zdobywczyni
15 nominacji do OSCARA i dwóch statuetek (1 za rolę główną, 1 za drugi plan)
22 nominacji do ZŁOTEGO GLOBU i 6 statuetek
10 nominacji do BAFTY i 1 statuetki
Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że STREEP gra intensywnie do dziś, a FONDA wycofała się z aktorstwa na wiele lat, a i powrót nie bardzo jej się udał.
A jednak...uważam, że FONDA była lepszą aktorką niż STREEP. Aktorką nieustraszoną.
Nie wiem czy MERYL STREEP miałaby odwagę z takim poświęceniem zagrać dziwkę, tak jak zrobiła to FONDA w "KLUTE", choć przecież STREEP zdolna jest zagrać wszystko...
Nie wiem, czy zagrałaby tak niejednoznaczną moralnie postać Anny Reeves, jak zrobiła to FONDA w "OBŁAWIE"
Nie wiem, czy potrafiłaby być jednocześnie tak waleczna i krucha jak FONDA w "CZYŻ NIE DOBIJA SIĘ KONI?", "JULII", czy "NAD ZŁOTYM STAWEM".
Nie wiem...
Wiem za to, że FONDA potrafiła. Była absolutnie wszechstronna. Sądzę, że wciąż jest.
Dlatego uważam, że jest najlepszą aktorką świata.
Co ważne od jej kariery filmowej nie da się oddzielać zaangażowania politycznego. FONDA była aktywną feministką i to z prawdziwego zdarzenia. I to wyziera z jej ról i filmów.
FONDA świadomie opowiadała się za kontestacją zastanej prawicowej militarno-imperialistycznej Ameryki.
ARTYSTA nie wchodzi na barykady (choć ona akurat to robiła), on gra w filmach, tworzy sztukę. I FONDA robiła to.
To ona nakłoniła kobiety do założenia spodni, pójścia do pracy, świadomego udziału w życiu społecznym i politycznym. Często się myliła, ale to były jej błędy. Niezwykle świadoma siebie kobieta.
Jej oddziaływanie nie ma sobie równych w kinie po 1968 roku.
JANE FONDA nie dla wszystkich była wielką kobietą, ale z pewnością dla wszystkich była wielką aktorką.
Jej talent i oddziaływanie nie podlegają dyskusji.
Tymczasem MERYL STREEP grała tylko w filmach (za to jak!).
Niemniej jednak grała raczej kobiety o tradycyjnych poglądach.
Fundamentalna jest tu rola w "POŻEGNANIU Z AFRYKĄ", w której grana przez nią kobieta za wszelką cenę chce udomowić, usidlić, zniewolić bohatera granego przez REDFORDA. Nie rozumie istoty potrzeby wolności, nawet za cenę samotności.
W jakimś sensie w jej niektórych rolach odzywa się pokłosie aktywnej postawy FONDY, ale tylko pokłosie - w "SPRAWIE KRAMERÓW" Meryl gra kurę domową, która postanawia odnaleźć swoje miejsce. Poza tym jednak STREEP gra po prostu mniej lub bardziej zagubione kobiety.
Wyjątkiem rzeczywiście wybitnym jest rola w "WYBORZE ZOFII" ALANA PAKULI
- to prawdziwie silna osobowość kobieca.
No i rola w "KANDYDACIE" JONATHANA DEMME.
To moja opinia, a wy jak uważacie?
Ja wole Meryl Streep. Ona jest i będzie najlepszą aktorką świata, co można stwierdzić po jej nagrodach i nominacjach. Ludzie ją po prostu ubóstwiają.
No, te nagrody to niedobry argument. Bo Fonda też ma ich mnóstwo. Ale faktycznie, publiczność kocha Meryl.
No i Meryl wreszcie dopięła swego! Wreszcie dogoniła Jane Fondę.
Zdobyła drugiego Oscara za rolę pierwszoplanową. W sumie ma ich już trzy, a więc jednocześnie przegoniła ją.
Nie wiem, czy zasłużył ana niego w tym roku (Michelle Williams była jednak lepsza), ale z pewnością dorobek ma dziś bardziej imponujący. Brawo.
Nie pojmuję Twojego rozumowania co do "wartości" Oscarów. Przecież Oscar dla najlepszej aktorki drugoplanowej wcale nie jest mniej ważny niż dla pierwszoplanowej. Zdarza się, że mniejsza rola jest genialnie zagrana. Nie ujmuje jej wartości to, że jest drugoplanowa.
Ciekawe jak wypadnie jej konfrontacja z Julią Roberts?
Zwiastuny "Sierpnia" sugerują, że panna Roberts zmiotła Meryl z ekranu swym nienachalnym niemal pozbawionym ekspresji/pretensji do bycia zauważonym za wszelką cenę aktorstwem.
Minimalizm zawsze robi wrażenie.
Nie uważam, żeby któraś z tych pań zmiotła tą drugą. Każda z nich miała inną rolę do zagrania - Meryl musiała pokazać się jako zgorzkniała, zniechęcona, nienawidząca wszystkiego i wszystkich, uzależniona, bezwzględna, złośliwa baba, która nie ma w sobie ani odrobiny uczuć... i taka właśnie była. Julia miała być córką, która stara się żyć własnym życiem, a jednocześnie upodabnia się mimowolnie do matki... I też taka była. Nie mam nic do zarzucenia ani jednej, ani drugiej. Obie zagrały cudownie.
"SIERPIEŃ W HRABSTWIE OSAGE" - krótko - stało się: JULIA ROBERTS detronizuje MERYL STREEP.
To naturalna kolej rzeczy, ale czas już był najwyższy na zmianę warty. Meryl pewnych ról (z racji wieku) już po prostu nie zagra, ale ma godną następczynię. Roberts starzeje się wprost wybornie. Tak trzymać!
Nikt nikogo nie zdetronizował, opinie różne, ale rzeczywiście przyznaję świetna rola Roberts, ja za nią nie specjalnie przepadam, ale cóż ja...
Meryl Streep też się starzeje godnie i nie uważam, że była w tym filmie gorsza od Roberts. Tylko dlatego, że Roberts dwa razy podniosła głos?
Zdecydowanie Jane. Jedyna aktorka która nie musi czuć respektu do niezniszczlanej Meryl. Sama jest fenomenalna.
https://www.youtube.com/watch?v=J_77G-qPLiU
https://www.youtube.com/watch?v=Qlxvt8eJEDE
https://www.youtube.com/watch?v=vL_73XeE8fo
https://www.youtube.com/watch?v=rImCpUzwGx0
https://www.youtube.com/watch?v=xxYGv4dTny8
Z tych dwóch zdecydowanie Fonda aczkolwiek uważam że i tak są lepsze aktorki, zwłaszcza od Streep. Ja jestem jednak fanem bardziej stonowanej, spokojnej gry, bez nadekspresji. Jeśli chodzi o aktorki po 70tce to obiektywnie, chyba najbogatszą filmografię ma Helen Mirren i właśnie to jest aktorka o której mozna spokojnie powiedzieć że potrafi zagrać wszystko ponieważ grała królowe, arystokratki, proste kobietki, artystki, głupie panienki, uwodzicielki, dziwki, czarodziejki, policjantki a także brała udział w wielu bardzo kontrowersyjnych lub nietypowych produkcjach często grając bardzo skomplikowane postaci. Z tych mainstreamlwych aktorek to właśnie Ona jest dla mnie numerem 1.
Wszechstronna jest i owszem, ale dla mnie to... chałturnica, która gra we wszystkim jak leci, bezmyślnie, nie dbając ani o wizerunek ani o reputację, ani o nazwisko, zwłaszcza zaś nie dbając o kino, o widza, o gust. Schlebia najgorszym, najniższym pożywkom. Kino dla gawiedzi. A szkoda, bo talent to zaiste niewątpliwy...
Patrz: "Długi wielki piątek" :
https://www.filmweb.pl/video/Na+skr%C3%B3ty/D%C5%82ugi+Wielki+Pi%C4%85tek-33824
Według mnie świadczy to bardziej o ogromnym dystansie do swojego zawodu bo Pani Mirren zagrała w swojej prawie 60letniej karierze tyle skomplikowanych, wybitnych ról że po prostu jeśli ma ochotę na starsze lata zaszaleć i zagrać epizod w "Szybkich i wściekłych" to po prostu ma do tego prawo.
Z takich lepszych aktorek przyszły mi też na myśl Vanessa Redgrave i Glenda Jackson. Ta druga pod koniec życia stworzyła taką kreację w "Ani śladu Elizabeth" że czapki z głów.