Henry (Billy Crudup) jest autorem książek dla dzieci. Jest młody i nawet przystojny, chociaż wciąż się garbi, patrzy spode łba i człapie, niczym jakiś zwierzak z lasu. Cierpi też na nerwicę
Henry (Billy Crudup) jest autorem książek dla dzieci. Jest młody i nawet przystojny, chociaż wciąż się garbi, patrzy spode łba i człapie, niczym jakiś zwierzak z lasu. Cierpi też na nerwicę natręctw, marudzi bez przerwy i obraża wszystkich wokół. Jedyny człowiek, który jest w stanie z nim wytrzymać, to jego najlepszy (i, co nie dziwi, jedyny) przyjaciel Rudy (grany przez brytyjskiego aktora Toma Wilkinsona). Rudy jest nie tylko opiekunem i powiernikiem młodego człowieka. Ten starszy, pozbawiony złudzeń, ale cieszący się życiem gość jest również ilustratorem książek, które pisze Henry. Pisze, jeśli akurat nie ma depresji, rzecz jasna. Ale już w tym głowa Rudy'ego, żeby wszystko grało, bo to on jest motorem napędowym tego dziwacznego, autorskiego tandemu. Pewnego dnia jednak, Rudy umiera i Henry zostaje sam ze swoimi problemami oraz zamówieniem na kolejną książkę. I jakby tego było mało, wydawnictwo przydziela mu... ilustratorkę, bo przecież prace nad publikacją muszą iść naprzód. Dla bohatera to istny kataklizm, a dla widza przyjemność oczekiwania, co z tej znajomości wyniknie, i właściwe zawiązanie filmowej akcji. Przecież ta rysowniczka to ładna, zdolna, inteligentna dziewczyna, w dodatku akurat wolna i z pewnością chętnie dałaby się porwać jakiemuś romantykowi. Być może takiemu jak Henry, choć on sam ukrywa sympatyczną stronę swej osobowości pod maską mizogina, i z maniakalnym uporem próbuje dziewczynę do siebie zrazić. Przy tym, jego postępowanie jest nie tylko dziecinne, lecz wyjątkowo nieodpowiedzialne i wręcz szkodliwe, bo czasu na napisanie książki jest coraz mniej… "Dedykacja" ma ciekawą i oryginalną fabułę, interesująco zarysowane postaci, jest przyzwoicie zagrana i zrealizowana. Film grzeszy niestety schematycznością, która sprawia, że nabiera się dystansu do opowiadanej historii i bohaterów. Jeżeli wydaje się, że reżyserowi udało się na dobre zdobyć nasze zaufanie, uwagę i emocjonalne zaangażowanie, to za moment następuje coś, co psuje przyjemność autentycznego, mocnego przeżycia. Na przykład, rozmowa Henry'ego ze zmarłym przyjacielem to chwyt, który budzi emocje, tym bardziej, jeśli dialog nie razi banałem. Trudno jednak odnajdywać w sobie wzruszenie raz po raz, oglądając powtarzające się sekwencje rozmów z przyjacielem. Dziwactwa Henry'ego wypadają na ekranie bardzo prawdopodobnie, a na dodatek są źródłem komicznych sytuacji, ale czy bohater nie mógłby ich mieć nieco mniej? Czasami mniej znaczy lepiej. Na dobrą sprawę, nie trzeba być wcale dziwakiem, by czuć się samotnym i tę samotność wiarygodnie pokazać. Film Justina Therouksa nie jest zachwycający, choć z drugiej strony trudno oczekiwać wiele, w końcu to tylko skromny komediodramat, w którym znaleźć można kilka ciekawych zwrotów akcji i garść uśmiechu. To film, który należy oglądać bez pośpiechu, owinąwszy się kocykiem, z herbatą i paczką ciastek (lub też – jak kto woli – z całą blachą upieczonego ciasta) pod ręką. A jeśli czasem zirytuje pretensjonalnością, zawsze można zagryźć ciasteczkiem. Bez poczucia winy, że marnuje się czas. Edycja DVD jest dość skromna, płyta zawiera film wraz z podstawowymi ustawieniami, zwiastun oraz zapowiedzi filmowe.