Recenzja filmu

Avengers: Koniec gry (2019)
Anthony Russo
Joe Russo
Robert Downey Jr.
Chris Evans

Coś się kończy, coś się zaczyna

Dawno temu, w zagubionej pośród afgańskiej pustyni jaskini, narodził się bohater. Przy szczęku metalu, z mieszaniny ryzyka i brawury powstał "Iron Man", który zawładnął sercami fanów jedenaście
Dawno temu, w zagubionej pośród afgańskiej pustyni jaskini, narodził się bohater. Przy szczęku metalu, z mieszaniny ryzyka i brawury powstał "Iron Man", który zawładnął sercami fanów jedenaście lat temu, dając początek filmowemu uniwersum na niespotykaną wcześniej skalę. Teraz, gdy do kin trafia "Avengers: Koniec gry", cały ten projekt w pewnym sensie zostaje zwieńczony, kończy się bardzo ważny etap kina superbohaterskiego. Nie jest to jednak koniec definitywny, a początek czegoś innego. Jedno jest pewne, obok "Endgame" niełatwo przejść obojętnie.


Właściwie tutaj można zakończyć recenzję jednym zdaniem – jeśli wcześniejsze opowieści skradły serce, nie ma co się zastanawiać, należy jak najszybciej iść do kina. Nowi Avengers to zakończenie ze swoimi wadami, współdzielące problemy z poprzednią częścią, ale na pewno stanowi pozycję obowiązkową dla każdego fana, będąc zwieńczeniem wielu wątków towarzyszących widzom od wielu lat. Jeśli kogoś te historie nie oczarowały, nie ma tu czego szukać. Mawiano, że "Avengers: Wojna bez granic" to film mało samodzielny. Najnowsze dzieło braci Russo nawet nie próbuje udawać, że stoi chwiejnie na własnych nogach. Ich najzwyczajniej w świecie nie ma, ten film ma sens tylko w kontekście innych, nawet takich z pozoru zapomnianych jak "Thor: Mroczny świat". Przydaje się więc znajomość całego MCU, żeby w pełni cieszyć się seansem.

Seansem, który dla wielu może być nostalgiczną podróżą w czasie. Licznie występują odwołania do wcześniejszych filmów, wielu bohaterów dostaje upragnione przez fanów sceny. Niestety, miejscami film przeradza się w paletę easter eggów i bezpiecznych prób zadowolenia wszystkich widzów. Traci na tym scenariusz, przeobrażając się czasem w zlepek mniej lub bardziej emocjonujących momentów. Zdecydowanie wyszłoby na zdrowie filmowi więcej wyczucia. Na szczęście pojawiają się też ciekawe pomysły, podobnie jak przy ostatnich "Gwiezdnych wojnach" twórcy prowadzą grę z oczekiwaniami widzów.

Właściwie trudno coś powiedzieć o samej fabule bez wchodzenia na grząski grunt spoilerów. Elegancko zadbano, żeby zwiastuny nie zdradzały za dużo, choć część widzów może łatwo się domyślić, do czego zmierza historia. Tym razem Thanos nie jest w pewnym sensie głównym bohaterem, ustępując miejsca Kapitanowi Ameryce oraz Iron Manowi. Zarówno Chris Evans, jak i Robert Downey Jr. świetnie radzą sobie w swoich ikonicznych rolach, dopełniając rozwój swoich postaci, który można było obserwować na przestrzeni lat. Nieznacznie ciekawszy wątek ma ten drugi, towarzyszący MCU od samego początku. Niestety, nie wszystkie postacie ze starej gwardii równie dobrze potraktowano; dla przykładu, sprowadzono Thora do żartu. Na pierwszy rzut oka może wydawać się zabawny, ale po chwili zastanowienia popadnięto w szkodliwą przesadę, w pewnym sensie psując wcześniejszy rozwój bohatera i robiąc z niego szkodliwe szyderstwo z zespołu stresu pourazowego. Kolejny raz zabrakło wyczucia, bo pomysł sam w sobie mógł być ciekawie rozegrany.


Film jest zaskakująco wolny, miejscami nieśpiesznie ukazuje skutki wydarzeń z poprzedniej części. Odsłania ludzki pierwiastek herosów, zmuszając ich do poradzenia sobie ze stratą. Co ciekawe, widz poznaje sytuację z perspektywy Ant-Mana, który ma zaskakująco dużo czasu antenowego. To on w pewnym sensie napędza fabułę. Ona zaś powoduje pewne problemy, niebezpiecznie ocierając się o paradoksy. W pewnym sensie może to być dla kogoś zaleta, umożliwiając fanom spekulacje oraz własne próby zrozumienia prowadzonej przez twórców gry.

Sama gra jest zaś widowiskowa, zapewniając zwłaszcza pod koniec ucztę akcji, bazującą głównie na efektach specjalnych. Film jest różnorodny, żongluje wieloma lokacjami i odkurza znane wcześniej motywy muzyczne. Mimo wszystko najciekawsze pod względem wizualnym oraz dźwiękowym potrafią być bardziej wyciszone momenty. Nie sposób wymarzyć sobie lepszej sceny kończącej.


Jeśli wybrać film, którego recenzowanie nie ma większego sensu, to byłby nim chyba właśnie "Avengers: Koniec gry". Jedenaście lat, jedenaście długich lat budowania filmowego uniwersum na niespotykaną wcześniej skalę. Ponad dwadzieścia produkcji, jedne lepsze, inne gorsze, dziesiątki bohaterów, to wszystko doczekało się zwieńczenia. Ten film dla unikających Marvela może być wręcz niestrawny, należy go wtedy omijać szerokim łukiem. Dla fanów zaś to obowiązkowe zwieńczenie podróży. Trudno ocenić go obiektywnie, bo to nie jest tego typu film: od samego początku powstawał tylko i wyłącznie dla nie takiej małej grupy ludzi przeżywających przygody superbohaterów, równie dobrze mógłby mieć więc ocenę 3000/10. Jeśli jesteś jednym z nich, idź do kina i przekonaj się, jak kończy się pewien rozdział, robiąc miejsce na kolejny. Ja zaś z recenzenckiego obowiązku wystawię silącą się na jakieś pozory obiektywizmu ocenę.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"I fought my way out of that cave, became Iron Man, realized I loved you. I know I said no more... czytaj więcej
Równo rok po słynnym pstryknięciu palcami przez Thanosa Avengersi powracają na ekrany kin, aby (stosownie... czytaj więcej
Wedle ponurej, internetowej przepowiedni 2019 miał być rokiem, w którym Marvel wypuści film DC, a DC... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones