Recenzja filmu

Leonard Cohen: I'm Your Man (2005)

Urodzony w 1934 roku w żydowskiej rodzinie o polskich korzeniach Leonard Cohen jest dziś uznawany za jednego z najważniejszych poetów i piosenkarzy dwudziestego wieku, a jego utworu od wielu lat są inspiracją dla coraz to nowych pokoleń muzyków. Zrealizowany w ubiegłym roku dokument "Leonard Cohen: I'm Your Man" to swoiste połączenie hołdu złożonego ponad 70-letniemu już artyście z refleksyjną autobiografią. Film Lian Lunson jest zapisem koncertu, jaki odbył się w 2005 roku w australijskim Sydney. Na scenie stanęli wtedy obok siebie między innymi Nick Cave, Rufus Wainwright i Jarvis Cocker, wykonując nowe wersje największych przebojów legendarnego poety. Fragmenty koncertu przeplatane są wypowiedziami ludzi odpowiedzialnych za jego organizację oraz samego Cohena wspominającego najważniejsze etapy swojej twórczej kariery. Dokument "Leonard Cohen: I'm Your Man", którego polska premiera miała miejsce podczas tegorocznego festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu, jest filmem adresowanym głównie do fanów kanadyjskiego barda. Większa część dokumentu to zapis koncertu z nie zawsze najlepszymi interpretacjami piosenek Cohena, pozostały czas zajmują wypowiedzi zafascynowanych jego osobą artystów oraz samego poety mówiącego nie tyle o swoim życiu, co fascynacjach, rozterkach i komentującego własną twórczość. Oddani fani autora "Everybody Knows" na pewno nie będą dokumentem Lunson rozczarowani, gorzej z tymi, których znajomość twórczości Cohena ogranicza się jedynie do jego największych przebojów. Mało jest w "Leonard Cohen: I'm Your Man" biografii poety, niewiele dowiadujemy się o jego życiu, czy choćby przyczynach, które sprawiły, że po latach izolacji w ośrodku buddyjskim na górze Baldy zdecydował się powrócić do muzyki i nagrać nową płytę.