Fałszywy smutek dorastania

Naprawdę są lepsze rzeczy do roboty niż oglądanie tego pretensjonalnego filmu, który pod płaszczykiem przejmującego dramatu o dojrzewaniu serwuje nam toporne banały pod zużytym hasłem: "No
Naprawdę są lepsze rzeczy do roboty, niż oglądanie tego pretensjonalnego filmu, który pod płaszczykiem przejmującego dramatu o dojrzewaniu serwuje nam toporne banały pod zużytym  hasłem: "No Future". Bohaterowie tego filmu mogliby powtórzyć za Bogusławem Lindą śpiewającym do słów Marcina Świetlickiego: Oczywiście, że masz rację, życie pełne jest udręki, od śniadania po kolację, tylko ból i stres, i lęk. W angielskim miasteczku Cotswolds życie toczy się sennie, jest szaro, ale poetycko (ach, ten szum drzew), nikt się nie uśmiecha, a po ulicach snują się galernicy młodzieńczych depresji i starczego otępienia. Dokładnie tak, bohaterami jest tu bowiem grupa nastolatków oraz pewna para staruszków, która w czasie, gdy dzieci pomarły już ze starości, powinna mieć chwilę dla siebie. Problem w tym, że chwili tej nie mają już czym wypełnić. Wszystko się skończyło, there’s no future -  to hasło łączy bohaterów ponadpokoleniowo. Młodzi snują się lub leżą w łóżkach, smętnie bujają na obowiązkowo skrzypiących huśtawkach, biorą narkotyki (żeby choć na chwilę zapomnieć), ale wiadomo, że tak naprawdę wszyscy oni marzą o miłości, która, jak wiadomo, boli, a jeżeli, Szanowny Widzu, nie zorientujesz się o tym w porę, wszystko wytłumaczy Ci pojawiający się w pewnym momencie filmu odpowiedni napis. Z drugiej strony mamy udręki starości, tego czasu, o którym Kundera pisał, że śmierć jest tak blisko, że aż nudno na nią patrzeć. Niestety tych oczywistych i jakże słusznych haseł, nie wypełniają niestety żadne emocje. Film zostawia widza całkowicie na zewnątrz. Duane Hopkins wprowadza na ekran kilkoro bohaterów, ale tak naprawdę nie ma tam ani jednego. Do żadnej postaci nastolatków nie udaje nam się zbliżyć, żadna nas nie obchodzi, to tylko smutne kukły snujące się po ekranie. Trochę lepiej jest w przypadku starszego państwa Baldwin, w których kreacji reżyser wykazał się odrobiną empatii, próbując za pomocą dyskretnej obserwacji pięknych starczych twarzy ukazać spektrum emocji: strachu, oczekiwania, wzajemnego żalu, nadziei, niespełnienia i świadomości tego, co nieuchronne. Ale to niestety margines. Hopkins wierzy, że pokazanie przesuwających się po ekranie smutnych postaci ukaże nam automatycznie głębię nastoletniej tragedii, przeprowadzi przez piekło dzieciństwa i przywróci na chwilę niemiłe wspomnienie własnego dorastania. Tę metodę z powodzeniem wszak stosował Gus Van Sant, z tym, że u twórcy "Paranoid Park" świat obserwujemy z głębi młodzieńczej wrażliwości, a reżyser pokazuje nam różne odcienie cierpień tamtego okresu. Widzimy to oczami bohatera, którego w "Lepszych rzeczach…" właśnie zabrakło. Hopkins ordynarnie brandzluje się beznadzieją, zupełnie lekceważąc jej prawdziwe przyczyny. Jeżeli naprawdę po tym filmie mamy ochotę założyć czarne ciuchy i glany, to tylko po to, by skopać tych ekranowych fałszywych cierpiętników, a chyba nie o takie emocje reżyserowi chodziło.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones