Gdzie jesteś, Riley?

"Miasteczko Shelby Oaks" przenika prywatny życiorys Stuckmanna (głęboko religijne wychowanie i narastające wątpliwości) oraz zawodowa kariera na internetowych platformach. Na pierwszy plan
Gdzie jesteś, Riley?
źródło: Materiały prasowe
Pierwsza dekada XXI wieku. Czwórka przyjaciół pod przewodnictwem Riley (Sarah Durn) zakłada youtube’owy kanał o nazwie "Paranormal Paranoids". Pasjonują ich nadprzyrodzone zjawiska, miejsca zbrodni i katastrof oraz niewytłumaczalne anomalie. W repertuarze: nawiedzone domy, opuszczone fabryki, mroczne opowieści i miejskie legendy. O grupie fascynatów nikt pewnie by się nie dowiedział, gdyby nie pewne przerażające wydarzenie. W trakcie eksploracji jednej z lokalizacji – wyludnionego miasteczka Shelby Oaks – trzech członków zespołu zostaje brutalnie zamordowanych, a Riley przepada jak kamień w wodę. To wywołuje wielki medialny szum. W całym regionie pojawiają się plakaty i billboardy zachęcające do poszukiwań. Do akcji włącza się oczywiście policja. Prym w poszukiwaniach wiedzie starsza siostra Riley, Mia (Camille Sullivan). Dziewczyny nie udaje się odnaleźć, ale po kilkunastu latach pojawia się trop, zmuszający Mię do wznowienia śledztwa. Tym razem na własną rękę.

Nie mam wątpliwości, że za każdą filmową produkcją kryje wiele niebanalnych opowieści. Nie wpływają one oczywiście na finalny efekt ani na ocenę jakości, ale w przypadku "Miasteczka Shelby Oaks" warto ją przytoczyć. Odbija się ona bowiem echem w fabularnym szkielecie filmu. Odpowiada za niego bowiem Chris Stuckmann: twórca bardzo znanego recenzenckiego kanału youtube’owego. Stuckmann od dziecka marzył o byciu reżyserem. Kamerę ciągle trzymał pod ręką, a z przyjaciółmi kręcił amatorskie krótkometrażówki. Jak to zwykle bywa, nie przełożyło się to na rozkwit kariery w filmowej branży. Często bywa również tak: kiedy ktoś nie zostanie artystą w jakiejś dziedzinie, to zostaje jej krytykiem.



Następne lata dla Stuckmanna to rozwój kanału, zdobywanie ogromnej popularności w mediach społecznościowych oraz jednoczesna praca nad scenariuszem "Miasteczka Shelby Oaks". Wreszcie projekt zwraca uwagę producentów, powstaje również imponująca publiczna zrzutka na wsparcie budżetu. Później z pomocą przychodzi ceniony reżyser horrorów, Mike Flanagan, i otrzymuje stanowisko producenta wykonawczego. Na końcu w cały proces włącza się Neon, prestiżowy dystrybutor, dorzucający brakujące do dokończenia produkcji dolary. Kinofil, który stał się domorosłym filmowcem. Niespełniony twórca, który został recenzentem. Recenzent, który stał się prawdziwym reżyserem.

"Miasteczko Shelby Oaks" przenika prywatny życiorys Stuckmanna (głęboko religijne wychowanie i narastające wątpliwości) oraz zawodowa kariera na internetowych platformach. Na pierwszy plan wychodzą jednak jego filmowe obsesje i ulubione tematy. Mamy więc stylistyczne odwołania do współczesnych horrorów found footage, apokaliptycznych gier wideo czy nawiązania do pierwszego sezonu "Detektywa". W niejednej scenie zauważymy też zapożyczenia z klasyki satanistycznego kina grozy: demoniczne złote ślepia z "Egzorcysty" czy przerażająco niewinne ujęcia na kołyskę rodem z "Dziecka Rosemary". Jak się uczyć, to od lepszych i zdolniejszych.



W prologu Chris Stuckmann sięga po paradokumentalną formułę i kreuje wrażenie autentyczności. Pokazuje nam informacyjne materiały o szokującym zaginięciu z telewizyjnej ramówki, chaotyczne nagrania "Paranormal Paranoids". Jakby tego było mało, za fabularny pretekst służy realizacja dokumentu o wstrząsających wydarzeniach sprzed kilkunastu lat. Tym razem z Mią w roli narratorki i przewodniczki. Balans między realizmem a zdroworozsądkowym sceptycyzmem wobec teorii spiskowych skutecznie utrzymuje uwagę. Do tragedii doszło niewątpliwie, ale wciąż nie złapano sprawcy, nie odkryto motywu. Stuckmann zręcznie rozsiewa aurę tajemnicy, stawia pytania i niewiadome.

Na klimat pracuje kompozycja kadrów, przemyślane niedoświetlenie oraz nastrojowe lokalizacje. W każdym z tych aspektów dominantą jest założenie, że na wyobraźnie mocniej działa niedopowiedzenie niż naga prawda. Stuckmann jest jednak sprawniejszy w zadawaniu pytań niż w dawaniu odpowiedzi. W momencie, gdy Mia rzuca wszystko i wznawia poszukiwania siostry, akcja ma wskoczyć na wyższy bieg. Wtedy jednak nie rozpościera się przed nami kręta ścieżka do celu, ale scenariuszowa droga na skróty.



Tajemnica przecież domaga się wyjaśnienia. Niestety, obiecująco rozsiane tropy i ślady zostają złożone w całość na przestrzeni dwóch scen. Bez nitki do kłębka. "Miasteczko Shelby Oaks" cierpi zatem na dramaturgiczną nierównowagę i zaburzenie narracyjnych proporcji. Detektywistyczny dreszczowiec zbyt gwałtowanie przemienia się w prostolinijny straszak. Filmowi Stuckmanna bliżej do stylistycznego ćwiczenia niż spełnionej opowieści grozy. "Miasteczko Shelby Oaks" od początku przejawia ambicje kina śledczego. Tam suspens powstaje jednak przez boksowanie w miejscu, błądzenie i żmudne zbieranie poszlak. Tymczasem w "Miasteczku Shelby Oaks" odpowiedź dostajemy na tacy. To może paradoks, ale takie rozwiązanie zawsze pozostawia niedosyt. 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?