Recenzja filmu

Vidocq (2001)
Pitof
Gérard Depardieu
Guillaume Canet

Mroczne widmo

Narodziny kina zawdzięczamy Francuzom. Francuska kinematografia zawsze zajmowała ważne miejsce nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Przez lata utożsamiana była raczej z kinem ambitnym
Narodziny kina zawdzięczamy Francuzom. Francuska kinematografia zawsze zajmowała ważne miejsce nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Przez lata utożsamiana była raczej z kinem ambitnym spod znaku Godarda, Truffauta, Bressona. Filmy te, choć wspaniałe zaczęły przegrywać z amerykańskimi hitami okraszonymi dużą dawką efektów specjalnych i pochłaniających ogromne sumy pieniędzy. Francuzi postanowili wiec udowodnić, że ich także stać nie tylko na dramaty psychologiczne, ale i wystawne, komercyjne superprodukcje. Falę tę zapoczątkował w 1999 roku "Asterix kontra Cezar". Teraz na nasze ekrany wchodzi "Vidocq". To jeden z najdroższych filmów w historii francuskiej kinematografii - budżet wyniósł ponad 20 mln dolarów. Producenci mogli więc sobie "poszaleć" i w efekcie zafundowali nam całkiem pokaźną dawkę efektów specjalnych i ponad 1/3 filmu zawierającą zdjęcia generowane komputerowo. Po raz pierwszy zastosowana w kinie kamera cyfrowa Sony HDW-F900 umożliwiła wyprzedzenie nawet zaawansowanych technicznie Amerykanów. Tę zupełnie nową technologię wykorzystał wprawdzie George Lucas przy kolejnej części "Gwiezdnych wojen", jednak czasowo Francuzi okazali się szybsi. Efekt tych wszystkich wysiłków widać w niesamowicie nowoczesnym filmie, szybkim, agresywnym montażu, przywodzącym na myśl gry komputerowe z gatunku FPPS. Czegóż jednak można się było spodziewać po Pitofie, najwybitniejszym chyba europejskim specjaliście od efektów specjalnych, który zasłynął pracą przy niemal wszystkich wysokobudżetowych produkcjach ostatnich lat, m.in. takich tytułach jak "Joanna D'Arc" czy "Obcy 4". "Vidocq" to jego debiut reżyserski, wspomagany udziałem największych francuskich filmowców. Do nich z pewnością należy Marc Caro, który jako scenograf stworzył niesamowitą tu wizję bardzo mrocznego świata. Nie sposób nie uciec się do porównań z "Delicatessen" i "Miastem zaginionych dzieci", przy których zresztą obaj panowie współpracowali. Zaawansowana technika i elementy fantastyki służą tu ukazaniu świata dawno minionego. Akcja rozgrywa się bowiem w 1830 roku w Paryżu i nawiązuje miejscami do dziejących się ówcześnie wydarzeń historycznych. Tytułowy bohater, Vidocq, to słynny detektyw, któremu prefekt policji zleca śledztwo w sprawie siejącego postrachu zbrodniarza zwanego Alchemikiem. Niestety, w wyniku bezpośredniego starcia ze sprytnym mordercą, detektyw ginie w płomieniach... Widz śledzi więc retrospektywne wspomnienie o bohaterze, którego śladem podąża młody biograf, Etienne. Jego dociekania prowadzą do śmierci coraz to nowych, istotnych dla śledztwa świadków, później jednak okazuje się, że tak naprawdę nic nie jest tym, na co wygląda... Fabuła nie jest jednak tak spójna jakby można się spodziewać po utalentowanym scenarzyście, jakim jest bez watpienia Jean Christophe Grange, twórca historii "Purpurowych rzek". Z powodu jego zamiłowania do krwawych thrillerów porównuje się go do Andrew Kevina Walkera, scenarzysty "Siedem" i "Jeźdźca bez głowy". Przyznam, że początkowo historia wciąga niesamowicie, jednak z upływem czasu staje się niejasna a rozwiązanie całej intrygi wydaje się kolidować zbyt mocno z wcześniej wyjawionymi faktami. Odniosłam wrażenie, iż stopniując napięcie pomysłodawcy zabrakło już idei na równie trzymające w napięciu zakończenie. Nie zachwycili mnie też aktorzy. Depardieu kompletnie nie nadawał się do scen akcji, w których ruszał się z wielkim trudem i aż w głowie się nie mieści, że z powodu swojej ociężałości nie zginął już przy pierwszym spotkaniu z tajemniczym człowiekiem w lustrzanej masce. Pozostała obsada, choć składająca się z bardzo znanych nazwisk, także nie wykazała się zbytnia inwencją. "Vidocq" należy jednak do tych filmów, które z założenia nie mają zachwycić niuansami fabuły, czy aktorstwem, które wyraźnie schodzi tu na dalszy plan. Pitof dużo bardziej zainteresowany był "wyglądem" swojego dzieła niż sensem zawartej w nim historii. Ten film to efekty specjalne, to wizja, która jest tu głównym bohaterem i której należy poświęcić uwagę. Produkcja naprawdę urzeka swoja mrocznością, klimatem grozy panującym w świecie znanym nam z filmów o przygodach Kuby Rozpruwacza. To świat, w którym za każdym rogiem czai się Zło, w oczach bohaterów pojawia się strach, a najkrwawsze zbrodnie dokonywane są niemalże w tłumie. Ja dałam się porwać tej wizji, zapartym tchem obserwując te niesamowite obrazy. Na pewno duży wpływ na mój odbiór miał fakt, iż dystrybutor zafundował mi oglądanie "Vidocq" z perspektywy widza siedzącego na podłodze 2 metry przed ekranem (warszawskie kino "Rejs" ma dość ograniczoną liczbę miejsc) - trudno z takiej odległości nie zostać "wciągniętym" w to, co dzieje się na ekranie. Tym wszystkim, którzy zetknęli się już z wytworami wyobraźni pana Caro, nie musze specjalnie reklamować tego filmu - znajdziecie tu bowiem wszystko co dla niego tak charakterystyczne - przerysowane postacie, snujące się wąskimi, krętymi uliczkami, przemierzające miasto opanowane przez wieczny mrok, miasto, w którym stale coś wisi w powietrzu, bynajmniej nie niosąc dobrych wieści... Polecam film zafascynowanym kinem jako grą obrazów, bo "Vidocq" to prawdziwa uczta dla oka. Tym, którzy szukają w filmie głębi, czy też kreacji aktorskich, radzę pominąć.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones