Recenzja filmu

Presence (2024)
Steven Soderbergh
Lucy Liu
Chris Sullivan

Są duchy w domu na przedmieściach

Długie, parominutowe ujęcia nagrane przez samego reżysera skupiają się przede wszystkim na oddaniu dynamiki rodzinnego życia. Szeroki kąt kamery w połączeniu z wojeryzmem kamery przywołuje
Są duchy w domu na przedmieściach
Za dwa miliony dolarów można nakręcić całkiem porządny film z niezłą obsadą. Lub kupić spektakularny dom w dobrej dzielnicy. Steven Soderbergh nie musiał wybierać – jego niskobudżetowe "Presence" zostało sfilmowane w całości w wymuskanych wnętrzach stuletniej rezydencji. Zresztą reżyser posunął się na tyle daleko, że to z domu uczynił głównego bohatera rodzinnego dramatu. A ściślej rzecz mówiąc – przenikającą jego ściany o b e c n o ś ć.


Zamożna rodzina odnajduje dom swoich marzeń. Oczywiście w okolicy prestiżowych szkół, bo jak często powtarza matka (Lucy Liu), jej Tyler (Eddy Maday) ma przed sobą świetlaną przyszłość sportowca. Inaczej jest z Chloe (Callina Liang), młodszą siostrą chłopaka, która po tragicznej śmierci przyjaciółki zamknęła się w sobie. To ona jako pierwsza wyczuwa niewidzialnego domownika, który zaznacza swoją obecność, przesuwając meble i deregulując elektrykę. Problem w tym, że poza kochającym ojcem (Chris Sullivan) nikt nie chce jej uwierzyć.

W ostatniej dekadzie Soderbergh romansował z formą filmową: "Mozaika" (2018) była serialem interaktywnym, a "Wysokie loty" (2019) i "Niepoczytalną" (2018) nagrano iPhonem (do eksperymentów reżysera można zaliczyć też kręcenie filmów całkowicie poza systemem studyjnym, jak z tegorocznym "Christophers").  

W "Presence" kamera przyjmuje perspektywę ducha podglądającego życie domu z ukrycia – najczęściej z rogu pokoju lub przymkniętej szafy. W innych sytuacjach tajemnicza obecność podąża za członkami rodziny, wsłuchując się w ich problemy i kłótnie. Czasem próbuje interweniować, ale trudno przebić mu się przez mury, jakie wznoszą wokół siebie samotni domownicy. Długie, parominutowe ujęcia nagrane przez samego reżysera skupiają się przede wszystkim na oddaniu dynamiki rodzinnego życia. Szeroki kąt kamery w połączeniu z wojeryzmem kamery przywołuje skojarzenia z obnażającym brudne sekrety reality show. Pracuje na to też surowość cyfrowego obrazu, bo choć twórca fetyszyzuje formę, nie robi tego samego z technologią rejestrowania obrazu.


Na nieszczęście Soderbergha, jego eksperymenty nie dotykają zwykle fabuły, która pozwoliłaby postawić znak równości między treścią a formą. Nie inaczej jest w przypadku "Presence" – niewyrośniętego horroru, który bez powodzenia próbuje przebić się poza ramy poprawnego rodzinnego dramatu. Odpowiedzialny za scenariusz David Koepp ma na koncie filmy świetne i kiepskie ("Życie Carlita", "Inferno", "Indiana Jones i artefakt przeznaczenia"), ale w tym przypadku jego materiał wydaje się podrzędny wobec ekscesów z kamerą. Jakby po wyreżyserowaniu przeszło setki filmów Soderbergh potrzebował tylko takich wymyślnych wyzwań, żeby utrzymać swoje zainteresowanie dalszym robieniem kina.

Nie trzeba szukać daleko, żeby znaleźć przykłady filmów, w których forma obnaża rodzinne horrory. Sama fabuła "Presence" przywołuje echa "Fal" (2019) Treya Edwarda Shultsa: przebojowy chłopak i żyjąca w jego cieniu siostra, wydarzenie zmieniające ich życie na zawsze. Shults też uczynił ze swojej historii dzieło porywające formalnie, z dzikimi jazdami kamery i stroboskopem świateł wśród ciemności nocy. Tylko u niego ginący obraz odbijał rozpad rodziny, a powrót do światła – powolny proces zdrowienia. W zderzeniu z tym "Presence" nie ma do zaoferowania nic ponad formalny twist, który zawstydza samą fabułę. A wskazując na konkretne źródło nadnaturalnej obecności, reżyser zamyka wielość możliwych odczytań tytułowej tajemnicy, której niejednoznaczność pracowała na wyjątkowy nastrój całości.


Ostatecznie, tak jak zwykle u Soderbergha, grozy należy szukać nie w szafie czy pod łóżkiem, ale w skołtunieniu ludzkich relacji: wzajemnym niezrozumieniu, braku wyrozumiałości, nadmiernym skupieniu na sobie czy emocjonalnym dystansie. Jeśli coś tu straszy, to nie duch, tylko sugestia, że zawsze ktoś widzi, jak oddalamy się od siebie.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?